
Dzień w Berlinie - część 2.
Na miejsce zbiórki szczęśliwie dotarli wszyscy - zadowoleni z pierwszych zakupów, posileni i napojeni jarmarkowym jadłem i napitkiem.
Czerwony Ratusz, przed którym ustalone mieliśmy miejsce spotkania, jest siedzibą władz Berlina i taką funkcję pełni od momentu wybudowania. Jak wiele berlińskich budynków historycznych jest przykładem nawiązania do dawniejszych stylów architektonicznych. Z dala wygląda na neogotyk - czerwona cegła kojarzy się z gotykiem, kształt wieży nawiązuje do średniowiecznych francuskich katedr. Formalnie jest to jednak budowla neorenesansowa na co wskazuje kształt okien, attyki, krużganek z kolumienkami. Ratusz zaprojektował Hermann Friedrich Waesemann. W Polsce również mamy duży ratusz jego projektu - w Wałbrzychu.
Sprzed ratusza powędrowaliśmy zobaczyć Nikolaiviertel czyli Kwartał Mikołaja - dzielnicę, która jest najstarsza w Berlinie; tu właśnie powstała pierwsza osada nad Sprewą. Jednak ta część miasta została bardzo silnie zniszczona podczas II wojny światowej i zobaczyć można tu głównie rekonstrukcje historycznych budynków albo oryginalny pomysł epoki powojennej - budynki z wielkiej płyty lekko stylizowane historycznie. Jak postanowiono uzupełnić zabudowę zniszczonej dzielnicy? Otóż wybudowano rodzaj bloko-kamienic z podcieniami. Mają one cztery piętra, więc nie przewyższają odbudowanych kamienic przedwojennych i przyozdobiono je attykami. Dolna kondygnacja pod arkadami przeznaczona została na sklepy, restauracje, kawiarnie. Nikolaiviertel ma swój urok - uliczki są wąskie, kawiarenki i sklepy z pamiątkami nadają charakterystycznego tyrystycznego kolorytu, jest spokojnie i miło.
W centrum kwartału stoi najstarszy w Berlinie kościół św. Mikołaja (Nikolaikirche). Jego początki sięgają XIII wieku, ale większość murów i jedna wieża pochodzą z XV wieku, budowę drugiej wieży ukończono dopiero w wieku XIX. W kościele znajduje się muzeum. Funkcję sakralną przestał pełnić już w 1937 roku.
![]() | ![]() |
---|
Przed kościołem św. Mikołaja stoi fontanna herbowa (Wappenbrunnen) z niedźwiedziem. Wygląda jakby była w tym miejscu od zawsze, a od średniowiecza to już na pewno. A tu niespodzianka - zaprojektowana została w 1928 roku, a wykonana w 1987. Nieco dalej, nad brzegiem Sprewy, znajduje się dziewiętnastowieczny pomnik świętego Jerzego zabijającego smoka. Piękną dynamiczną kompozycję wykonał rzeźbiarz August Kiß. W sąsiedztwie pomnika również zobaczyć można bloko-kamienice z wielkiej płyty.
![]() | ![]() |
---|
Ogromny neobarokowy budynek po drugiej stronie Sprewy to Neuer Marstall - Nowe Stajnie. Ukończone w 1901 roku, przez kolejne kilkanaście lat rzeczywiście pełniły rolę stajni i wozowni królewsko-cesarskich. Znajdowała się tu również szkoła jazdy konnej. Od 1920 roku część pomieszczeń zajęła biblioteka miejska, która działa tu do dziś. Od 2005 roku działa tu również Akademia Muzyczna Hannsa Eislera.
Brzegiem rzeki poszliśmy w kierunku Rathausbrücke i Schloßplatz czyli Placu Zamkowego. Dalej widać było Katedrę Berlińską. W tym miejscu nic nie zapowiadało ogromnego zaskoczenia architektoniczno-budowlanego, które czekało nas tuż za mostem.
Po lewej stronie widać ukończoną, obłożoną piaskowcem, nowoczesną i elegancką fasadę. A po wejściu na most okazuje się, że pozostałe części gigantycznego gmachu jeszcze "w robocie". Zatem plac budowy bliskiej już finału. Rusztowania, kontenery budowlane, dźwigi i powoli wyłaniająca się spod tych technikaliów chyba ponadstumetrowej długości fasada odbudowywanego Berliner Stadtschloss czyli pałacu królewskiego w Berlinie! Całość ma być ukończona w 2020 roku.
Nie udało mi się zrobić dobrego zdjęcia całego tego szaleństwa. Po wierzchu współczesność - kontenery, ogrodzenia, urządzenia i materiały budowlane, co tworzy osobliwy kontrast z wyłaniającym się spośród tego wszystkiego historycznym budynkiem.
Hohenzollernowie, niemiecka rodzina królewska, mieli w stolicy najpierw zamek a potem ogromny pałac. Pałac był przebudowywany, rozbudowywany i unowocześniany na przestrzeni wieków. Najnowszą częścią pałacu była okazała kopuła. Ta niesamowita mieszanka stylów (renesansu, baroku i klasycyzmu) miała wielu autorów. Wśród architektów znajdują się m. in. Nering, Langhans, Schinkel i Stüler - same sławy. W czasie wojny pałac został znacznie uszkodzony, ale wedle opinii specjalistów nie były to zniszczenia nieodwracalne i odbudowa była możliwa. Władze NRD zdecydowały jednak inaczej. W 1950 roku wysadzono ocalałe części budowli, aby usunąć z miasta pozostałości "pruskiego imperializmu". W 1973 w tym miejscu rozpoczęto budowę Pałacu Republiki. Trzy lata później ukończono ten nowoczesny w formie gmach, który do 1990 roku pełnił funkcję siedziby Izby Ludowej, parlamentu Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Po zjednoczeniu Niemiec uznano, że nie nadaje się na siedzibę nowego parlamentu ze względu na szkodliwość azbestu, którego użyto do budowy. Ze względu na rakotwórczość azbestu zdecydowano, że pałac należy po prostu zamknąć (a działały w nim także restauracje, teatr, galeria sztuki, poczta, kręgielnia). I tak stał do 1998 roku, kiedy zaczęto usuwać azbest. Wreszcie w 2003 roku zapadła decyzja o rozbiórce. Oczywiście były protesty, rozbiórka odsuwała się w czasie. Wreszcie w 2008 roku, kosztem 12 milionów euro, budynek zniknął zupełnie. W momencie rozbiórki podjęta była już decyzja o odbudowie historycznego pałacu. Kamień węgielny położono w 2013 roku. Budowa jest już na ukończeniu, a gospodarzem gigantycznego obiektu muzealno-konferencyjno-kulturalno-hotelowego będzie instytucja o nazwie Forum Humboldta.
Nasuwa się mało dżentelmeńskie pytanie 'hał macz?" czy też "viefiel kostet ta przyjemność"? Otóż około 600 milionów euro. Rząd federalny przeznaczył 483 miliony, miasto Berlin 32 miliony euro. 105 milionów miało pochodzić z różnego typu zbiórek i wpłat osób prywatnych i sponsorów - na pewno udało się zgromadzić ponad 80 milionów, bo tyle kosztowała dekoracja fasad w stylu historycznym.
Tak wyglądał Berliner Stadtschloss w 1920 roku. Odbudowa w ogromnej większości jest rekonstrukcją jego historycznego wyglądu. Jedynie fasada nad Sprewą ma współczesną architekturę.
Z pałacu zachował się portal IV, który wykorzystano podczas budowy gmachu Rady Państwa NRD po drugiej stronie Schloßplatz. Ten udało mi się sfotografować. W budynku obecnie ma swoją siedzibę Europejska Szkoła Zarządzania i Techniki (ESMT). Odbudowywany pałac będzie miał właśnie takie portale i fasady - piaskowcowe, bogato zdobione, klasycystyczne lub klasycystyczno-barokowe.
Nie wiem, czy nasze media będą informowały o finale tej wielkiej budowy, ale jeżeli będziecie mieli okazję odwiedzić Berlin w 2020 lub 2021 roku, to warto będzie zwiedzić też Forum Humboldta. Wedle zapowiedzi, przez pierwszy rok od otwarcia odbudowanego pałacu wstęp ma być bezpłatny.
Powędrowaliśmy dalej - przez drugi most (bo byliśmy na wyspie) i dalej w kierunku ulicy Francuskiej (Französische Straße). Kolejnym punktem wycieczki była Katedra Świętej Jadwigi i Plac Bebela.
Kolejna katedra? Owszem - tym razem rzymskokatolicka. Patronką jest święta Jadwiga Śląska, która Niemcom znana jest jako Hedwig von Andechs, czyli jak byśmy dziś powiedzieli, pod panieńskim nazwiskiem. Kościół wybudowano w XVIII wieku za zgodą króla Fryderyka II, który chciał w ten sposób pozyskać przychylność katolickiej części Ślązaków, czyli nowych obywateli swego królestwa (efekt wygranej z Habsburgami II wojny śląskiej). Ciekawostką jest to, że konsekracji kościoła dokonał ówczesny biskup warmiński Ignacy Krasicki.
Katedra została wybudowana w stylu klasycystycznym a jej niezwykłym wyróżnikiem jest kopuła, która zaskakuje wielkością i kształtem. Z budową kopuły były trudności. Ukończył ją pochodzący z Holandii mistrz budowlany i architekt Jan Bouman (Johann Boumann), który zaczynał swą karierę jako cieśla okrętowy i zapewne to doświadczenie dało mu mistrzowskie umiejętności wznoszenia więźby pod nietypowe konstrukcje. Bouman wybudował również kościół w mojej gminie - pałacowy kościół ewangelicki w Goszczu. Tam również zaprojektował sklepienie o kształcie kopuły. Bardzo liczyłam na to, że będzie można zobaczyć wnętrze katedry, ale niestety była zamknięta na głucho.
Przed katedrą rozciąga się piękny Bebelplatz - otoczony przez odbudowane po wojnie historyczne budynki - po stronie wschodniej gmach Opery Miejskiej (Staatsoper Unter den Linden), po stronie zachodniej Wydział Prawa Uniwersytetu Humboldtów.
10 maja 1933 roku na placu, który wówczas nazywał się Kaiser-Franz-Joseph-Platz, odbyło się berlińskie palenie książek. Akcja ta, która objęła cały kraj, zaczęła się dwa miesiące po dojściu do władzy Hitlera. Książki palili członkowie organizacji nazistowskich w tym również studenci i profesorowie. Na placu spalono ponad 20 tysięcy książek, które nowe władze uznały za „nieniemieckie”. Na liście autorów "do spalenia" znaleźli się między innymi Bertolt Brecht, Franz Kafka, Karl Marx i Stefan Zweig. Wydarzenia te upamiętani pomnik Zapadłej Biblioteki (Versunkene Bibliothek) - podziemne pomieszczenie z pustymi półkami na 20 tysięcy książek, do którego można jedynie zajrzeć przez szybę pośród bruku placu i tablica pamiątkowa z cytatem z Heinricha Heinego: "To tylko preludium – tam, gdzie pali się książki, w końcu pali się też ludzi".
Od północy plac zamyka ulica Unter den Linden a za nią gmach główny Uniwersytetu Humboldtów. Wybodowny przez kogo? Przez Jana Boumana. Barokowy pałac dla księcia Heinricha Hohenzollerna ukończono w roku 1753. W 1809 został przekazany przez rodzinę królewską nowo utworzonemu uniwersytetowi.
Jak to możliwe, że Bouman - architekt budujący dla rodziny królewskiej w Berlinie czy Poczdamie, nagle stawia kościół na dolnośląskiej prowincji? Wytłumaczenie jest proste - oszałamiająco bogaty zleceniodawca, czyli hrabia Heinrich Leopold von Reichenbach-Goschütz.
Przy Unter den Linden obejrzeliśmy jeszcze jedno architektoniczne dzieło Schinkla. Nowy Odwach (Neue Wache) to budynek, który powstał jako posterunek straży królewskiej. Od 1930 roku pełnił rolę miejsca pamięci - najpierw poległych w I wojnie światowej, po odbudowie po II wojnie miejsca pamięci ofiar faszyzmu i militaryzmu, obecnie jest Centralnym Miejscem Pamięci Republiki Federalnej Niemiec. W środku znajduje się poruszająca rzeźba pt. Matka z matrwym synem oraz tablica z napisem "Ofiarom Wojny i Tyranii".
Nowy Odwach jest tłumnie odwiedzany przez turystów.
W perspektywie ulicy Unter den Linden widać było Bramę Brandenburską. Nasz przewodnik zaproponował jednak, żeby przejechać ten kilometrowy odcinek autokarem. Był to niezły pomysł. Autokar odebrał nas spod Neue Wache, mogliśmy łyknąć kawy z termosów, ogrzać się trochę, jadąc zobaczyć okazałe budynki ambasad i pięciogwiazdkowego hotelu Adlon. Autokar podwiózł nas pod sam Reichstag i stamtąd rozpoczęliśmy trzecią część spaceru.
Parlament Niemiec jest dwuizbowy - składa się z Bundesratu i Bundestagu i właśnie Bundestag obraduje w tym gmachu. Nad salą plenarną została wzniesiona szklana kopuła i jeżeli ktoś odpowiednio wcześniej zamelduje się (z wyprzedzeniem na stronie internetowej lub minimum dwie godziny wcześniej w specjalnym pawilonie dla odwiedzających), okaże dokument ze zdjęciem, odczeka w ogonku i przejdzie przez bramki kontrolne, może popatrzeć na parlamentarzystów (lub pustą salę) z góry.
Reichstag podobnie jak większość budynków w stolicy Niemiec ma swoją burzliwą historię. Podpalony w 1933, uszkodzony podczas nalotów, po wojnie znalazł się w Berlinie Zachodnim w bliskim sąsiedztwie muru. Wówczas działało w nim muzeum. Po zjednoczeniu Niemiec zdecydowano o powrocie pierwotnej funkcji. W latach 1991-1999 przebiegała ostatnia duża przebudwa.
Spacerkiem okrążyliśmy Reichtag, oglądając przy okazji nowoczesne budynki urzędów zlokalizowanych w pobliżu nad Sprewą. Tu również rzeka jest bardzo blisko budynków. I naprawdę nie wiem, dlaczego to drzewo ma liście w grudniu.
Przy Reichstagu znajduje się również Pomnik Solidarności. Jest to fragment muru ze Stoczni Gdańskiej z tablicą "Dla upamiętnienia walki Solidarności o wolność i demokrację oraz wkładu Polski w ponowne zjednoczenie Niemiec i polityczną jedność Europy". Pomnik odsłonięto 17.06.2009.
Wreszcie wczesnym grudniowym popołudniem, ostrzeżeni przed kieszonkowcami, znaleźliśmy się na Placu Paryskim, przed Bramą Brandenburską. Jest to chyba najsłynniejszy symbol Berlina. Klasycystyczna brama projektu Carla Gottharda Langhansa powstała po wojnie siedmioletniej (ukończona w 1791). W czasach Muru Berlińskiego znalazła się w obszarze granicznym i nie można się było do niej zbliżać. Po zjednoczeniu Niemiec stała się symbolem pokoju i wolności.
Na placu nie było tłoku. Zrobiliśmy sobie zdjęcia indywidualne, w parach, grupowe, bramy z przodu, bramy z tyłu i pomaszerowaliśmy do autokaru.
![]() | ![]() |
---|
O zachodzie słońca przejechaliśmy przez Potsdamer Platz, Leipziger Platz, z autokaru zobaczyliśmy budynek Bundesratu i pobraliśmy szczegółowe instrukcje na temat akcji Gendarmenmarkt. Otóż aby później zobaczyć jeszcze nieco zachodniej części miasta, musieliśmy przejść test na zdyscyplinowaną wycieczkę. Na szczęście nietrudny. Otóż czas wolny na najbardziej znanym berlińskim jarmarku rozpoczynał się od szybkiej ewakuacji z autokaru, a zakończyć miał szybkim wsiadankiem do tegoż w umówionym miejscu i o umówionej godzinie, ponieważ w bezpośrednim sąsiedztwie Gendarmenmarkt nie ma parkingu dla autokarów.
Poinstruowani opuściliśmy pojazd tuż obok zabytkowego gmachu teatru i sali koncertowej (Schauspielhaus). Część wycieczki udała się od razu do kolejek po bilety (na ten jarmark obowiązuje symboliczna opłata wstępu - 1 euro), część postanowiła zobaczyć dwie katedry po obu stronach placu, a część ruszyła w kierunku otwartych przybytków gastronomicznych.
Niedziela 15 grudnia w Berlinie była akurat niehandlowa, więc poza jarmarkami mogło być trudno ze zrobieniem jakichś zakupów. Sprawdziłam jednak wcześniej, że właśnie w pobliżu Gendarmenmarkt dwaj znani producenci czekolady - Rausch i Ritter Sport mają swoje czekoladziarnie, które będą otwarte. I tu zdaliśmy się trochę na los. Z autokaru wysiedliśmy nieco bliżej ulicy Francuskiej, więc poszliśmy najpierw sprawdzić Bunte Schokowelt Rittera. No i wsiąkliśmy. Sklep ma prześliczną ekspozycję i ogromny wybór czekolad w tym preferowane przeze mnie czekolady gorzkie. Typowe dla Rittera kwadratowe tabliczki 100g kosztują od 0,75 do 1,25 euro. Do ulubionych smaków dobraliśmy jeszcze dwukilową torbę z promocyjnym miksem tabliczek i krem Nuss Nugat do smarowania pieczywa (lub wyjadania bez pieczywa). Chcieliśmy jeszcze napić się czekolady w kawiarni-czekoladziarni na piętrze, ale okazało się, że utworzyła się już kilkuoosobowa kolejka w oczekiwaniu na wolne stoliki. Z żalem musieliśmy zrezygnować - wszyscy przyobiecali, że będą punktualnie na miejscu zbiórki.
![]() | ![]() |
---|
Dzięki niewielkiemu zapasowi czasu, udało nam się okrążyć Gendarmenmarkt, który uznawany jest za najpiękniejszy plac Berlina i zobaczyć bliźniacze katedry na obu jego końcach.
![]() | ![]() |
---|
Widok ze schodów Katedry Francuskiej - po prawej Schauspielhaus projektu Schinkla, w głębi Katedra Niemiecka i widok sprzed Katedry Niemieckiej - po lewej teatr, w głębi Katedra Francuska.
Identyczne wieże i portyki katedr zaprojektował architekt Carl von Gontard, który pod koniec XVIII wieku kierował przebudową obu kościołów. Katedra Francuska należała do hugenotów. Dziś nie pełni funkcji sakralnej. Mieści się w niej Muzeum Hugenotów i restauracja.
Katedra Niemiecka również nie pełni funkcji sakralnej. Spłonęła w 1943, a odbudowę rozpoczęto w 1993. Otwarta ponownie w 1996 mieści sale wystawowe. Wystawy stałe przygotowane zostały przez Bundestag i dotyczą historii demokracji w Niemczech.
![]() | ![]() |
---|
Robiło się coraz ciemniej i coraz ładniej. Jarmark był bardzo przyjemny dla oka (światełka), ucha (muzyczka) i nosa (zapachy smażonych pączków twarogowych, ziemnaczków, kiełbasek i grzanego wina).

Ruch w markecie panował spory i równie spore były kolejki do kas - jak to w przypadku jedynego czynnego w okolicy sklepu. Zapoznaliśmy się zatem z ofertą wybranych działów: ziołowe cukierki, które są na tyle kontrowersyjne w smaku, że polskie sklepy z artykułami z Niemiec nie włączają ich do oferty, chemia również specyficzna - Putzstein, mydełko odplamiające i kilka innych, alkohole - coś dla panów (z jeleniem), coś dla pań (z oczami). Odstaliśmy swoje do kasy i wróciliśmy jakieś 10 minut przed wyznaczoną godziną 18:00 do autokaru, w którym już powoli zbierała się nasza grupa. Spod Dworca ZOO rozpoczął się nasz powrót do Polski.
Jak na jednodniowy wypad, zobaczyliśmy i dowiedzieliśmy się naprawdę dużo. Przewodnik wybadawszy, że wycieczka jest już syta wrażeń, pokazał nam po drodze dwa ostatnie ciekawe obiekty Berlina - operę Deutsche Oper i wieżę Funkturm, która wygląda jak górna część Wieży Eiffla. Później wyjechaliśmy na obwodnicę miasta i całkiem szybko i przyjemnie podążaliśmy w stronę granicy. W drodze powrotnej można było spać, w ofercie była również jakaś polska komedia wyświetlana w autokarowych telewizorach, a ja wybrałam słuchanie audiobooka. "Piaskun" uśpił mnie już po czterech rozdziałach. Obudziłam się dopiero na postoju już w Polsce. Jedyny niekomfortowy element wycieczki to "najdłuższe schody Europy", czyli odcinek trasy bodaj drogą krajową nr 18. Nitka w stronę Niemiec jest już po remoncie i jedzie się cicho i równo, natomiast nitka w kierunku Wrocławia zamęczy każde zawieszenie i każdego podróżnego. Na szczęście A4 od Krzyżowej jest już w porządku - można spać.
Do naszego miasteczka wróciliśmy chyba o 23:15 - o 23:30 byliśmy już w domu.
Mnóstwo wrażeń, nowych informacji, obrazów. Pisząc ten tekst, zwiedzałam Berlin jeszcze raz i porządkowałam sobie różne informacje i przemyślenia.
Obalone mity.
Niemiecki Ordnung. Może tak, pewnie tak, ale nie w Berlinie. Nasze miasta absolutnie nie odstają dziś pod względem porządku i ogólnego zadbania od Berlina. Na ogólne wrażenie nieładu w niektórych miejscach wpływa obecność hulajnóg elektrycznych i rowerów miejskich, które często odstawiane są byle jak, byle gdzie, często leżą na chodnikach.
Bogaci Niemcy = drogie niemieckie auta. Może akurat trzymali te cacka w garażu. Patrząc na ruch samochodów na głównych ulicach Berlina, nie dostrzega się takiej różnicy. Auta na ulicach nie są ani nowsze ani bardziej luksusowe niż w Polsce. Škoda, Toyota, Volkswagen. A wielki czarny Jeep i Porsche Cayenne SUV były na rosyjskich tablicach.
Wrażenia.
Na ulicach w turystycznych częściach miasta nie słyszy się za często języka niemieckiego. Niemcy, jeżeli idąc rozmawiają, to robią to raczej dyskretnie, niezbyt głośno. Jeżeli słyszy się głośną rozmowę, to w innych językach - na przykład włoskim i w innych, których nie umiałam zidentyfikować.
Wspomniana oszczędność w oświetleniu dróg i chodników. Wieczorem miasto wydawało mi się dość ciemne.
W przypadku obiektów z czasów od XVIII wieku do 1945 roku wiele skojarzeń z Wrocławiem - ten sam władca, ci sami architekci, podobne zniszczenia w 1945 roku.
Eklektyzm i historyzm w architekturze. Królowie i cesarze niemieccy najwyraźniej lubili neo; neogotyk, neobarok, ozdobne mieszanki stylów.
Śmieszne.
Mój niemiecki. Taki sam jak zawsze. Powiedzieć umiem całkiem sporo, znam dużo słów, bo biernie w związku z zainteresowaniami historycznymi mam regularny kontakt z językiem. Za to leżą moje umiejętności rozumienia języka mówionego. Nie nadążam za Niemcami. Na szczęście wszędzie można dogadać się po angielsku.
Wycieczkę uważam za naprawdę udaną. To był długi, intensywny i bardzo fajny dzień w ciekawym mieście.
Comments