Dzień w Berlinie - część 1.

Pytanie szefostwa: czy ekipa jest chętna na wycieczkę jednodniową? Odpowiedź ekipy: czemu nie? Kierunek - Berlin. Temat przewodni - jarmarki bożonarodzeniowe. I tak oto 15 grudnia o 5:30 rano wsiadłam do autokaru i wyruszyłam na zwiedzanie mojej piątej europejskiej stolicy.

Ostatnimi czasy zwykle sama organizowałam wycieczki - głównie po Dolnym Śląsku. Tym przyjemniej było wyruszyć nieco dalej, pod opieką biura podróży i przewodnika, w miłym towarzystwie koleżanek i kolegów z pracy. Wprawdzie wspomnienia z wyjazdów tego typu z lat dawniejszych miałam oględnie mówiąc różne - a to potężne opóźnienie powrotu, bo dwoje turystów z grupy zgubiło się w innej europejskiej stolicy, a to kiepski program zwiedzania sprowadzający się do dzikiego galopu przez miasto, jednak zawsze warto sprawdzić, jak stoją obecnie usługi branży turystycznej i dołożyć coś do archiwum wspomnień. Nie będę trzymać w niepewności - wycieczka była super, nie zdarzyły się żadne przykre niespodzianki, mieliśmy fantastycznego przewodnika, więc można było po prostu cieszyć się zwiedzaniem miasta.

Mieszkam 240 km od granicy i 400 km od Berlina. Przejazd w jedną stronę z jednym dłuższym postojem (który myślę, że jest konieczny przy takiej odległości) zajął około pięć i pół godziny. Na trasie padał deszcz, ale prognoza pogody dla Berlina była dobra - bez opadów i +9 stopni. Sprawdziło się.
Do postoju w Jagłowicach można było dospać po nocnej pobudce i skwapliwie skorzystałam z tej opcji. Później kawa i rogalik na BP, rozprostowanie nóg i trochę świeżego powietrza, a że w międzyczasie wstał leniwie grudniowy dzień, to i przewodnik uznał, że czas na trochę informacji o celu naszej wycieczki i garść anegdot polsko-niemieckich. Opowiadał barwnie i ciekawie - o historii Śląska i różnych wrocławsko-berlińskich powiązaniach, o Niemcach i Polakach, o stereotypach i stanie faktycznym, o zmianach jakie zachodziły i zachodzą po obu stronach granicy. Obejrzeliśmy również film o Murze Berlińskim.

Gdy około godziny 11 wjechaliśmy do miasta, zaczęła się nasza objazdowa część zwiedzania. Zaczęliśmy od tematyki związanej z Murem Berlińskim - widzieliśmy zachowane fragmenty muru i Checkpoint Charlie czyli najbardziej znane przejście graniczne pomiędzy Berlinem Wschodnim i Zachodnim. Tu wątek lokalny - w mojej gminie w miejscowości Sosnówka znajduje się największa na świecie prywatna kolekcja fragmentów Muru Berlińskiego. Niesamowicie było zobaczyć, że i w Berlinie zachowały się fragmenty z charakterystycznym graffiti głów z wydatnymi ustami. I tak dojechaliśmy na Bernauer Straße, gdzie znajduje się Miejsce Pamięci Muru Berlińskiego. Czas na zwiedzanie pieszo. Udaliśmy się na platformę widokową, z której zobaczyć można zachowany fragment całości konstrukcji muru. Nie była to pojedyncza betonowa ścina, a podwójna z szerokim pasem śmierci pomiędzy i wieżyczkami strażniczymi. Żołnierzy Straży Granicznej NRD obowiązywał artykuł 27. Prawa Granicznego zwany również rozkazem strzelania. Żołnierze byli zobowiązani do uniemożliwienia nielegalnego przekraczania granicy, włącznie z użyciem broni palnej i pozbawieniem życia uciekinierów. Dokładna liczba zastrzelonych podczas próby ucieczki jest nieznana. Według różnych źródeł jest to od 139 do nawet 239 osób.


Mur runął w listopadzie 1989 roku. Nowoczesna w formie Kaplica Pojednania, która znajduje się na terenie Miejsca Pamięci, mniej więcej pośrodku placu, została wybudowana na miejscu pięknego neogotyckiego Kościoła Pojednania z 1894 roku, który miał tego pecha, że znalazł się na terenie pasa śmierci. W 1961 roku odbyło się w nim ostatnie nabożeństwo. Przez kolejne lata stał pusty, a wieża służyła żołnierzom jako dodatkowy punkt wartowniczy. Jednak później podjęto decyzję o wysadzeniu kościoła, aby „zwiększyć bezpieczeństwo, porządek i czystość na granicy państwowej z Berlinem Zachodnim”. Nawę wysadzono 22 stycznia, a wieżę 28 stycznia 1985 roku. Czyli znów pech, bo już niewiele czasu zostało do obalenia muru. Tyle, że wtedy jeszcze o tym nie wiedziano.

Wróciliśmy do autokaru i Brunnenstraße pojechaliśmy na Wyspę Muzeów (Museumsinsel). Kierowca przewiózł nas w sąsiedztwo Katedry Berlińskiej (Berliner Dom). Zobaczyliśmy Starą Galerię Narodową (Alte Nationalgalerie), Nowe Muzeum (Neues Museum) oraz Stare Muzeum (Altes Museum) widoczne na fotografii poniżej. Dla mnie idealna zachęta, aby wrócić do Berlina i zwiedzić je wszystkie plus jeszcze Muzeum Pergamońskie (Pergamonmuseum), które znajduje się tuż obok. Nie są to niestety przysmaki na jednodniową wycieczkę. Podobno najlepszą opcją jest trzydniowy bilet Museumspass Berlin. W trzy dni można z grubsza obejrzeć najcenniejsze eksponaty berlińskich muzeów.

Stare Muzeum zaprojektował Karl Friedrich Schinkel i tu też wysnuć można wiele wątków międzynarodowych. Ten sam architekt wzniósł pałacyk myśliwski i mauzoleum Radziwiłłów w Antoninie, pałac Marianny Orańskiej w Kamieńcu Ząbkowickim, przygotował projekt przebudowy zamku w Kórniku. W Berlinie zobaczyliśmy później jeszcze dwie jego budowle.

Na zdjęciu widać również misę fontanny, która jest przykryta na zimę. Jest ona nazywana biedermajerowskim cudem świata, a wykonana została z jednego kamienia i jest największą tego typu misą na świecie.

Katedra Berlińska jest ogromna. Jak na świątynię protestancką zaskakuje przepychem i dekoracjami. Nawet na zewnątrz zobaczyć można freski. Jest to świątynia stosunkowo nowa, a zbudowano ją na miejscu dawniejszej barokowej katedry. Już król Fryderyk Wilhelm IV uznał, że monarchia potrzebuje świątyni oddającej wyglądem potęgę i zasobność państwa. Rozpoczęto budowę, jednak po krótkim czasie została ona zawieszona. Kolejni dwaj władcy nie podjęli budowy. Dopiero trzeci - cesarz Wilhelm II (jak się później okazało ostatni niemiecki cesarz i król Prus) powrócił do realizacji tego dzieła. Wybrał nowego architekta i bardzo ozdobny projekt nawiązujący w wielu elementach do Bazyliki św. Piotra w Rzymie. Budowa trwała 9 lat - nową katedrę uończono w 1905 roku. W krypcie spoczywa ponad dziewięćdziesięciu członków królewsko-cesarskiego rodu Hochenzollernów, których sarkofagi przeniesiono z wcześniejszych istniejących tu świątyń.
Jedna z wież jest obecnie remontowana.

Pozytywnie zaskakujące było dla mnie podejście protestantów do spraw ludzkich w przypadku obiektu, który jest tłumnie odwiedzany przez turystów. Sklepiki kościelne wprawdzie bywają i w naszych kościołach rzymskokatolickich, ale toalety czy kawiarnie raczej nie - jeżeli już to w innym budynku gdzieś w sąsiedztwie kościoła. A tu wszystko blisko i wyraźnie oznakowane.

Po drugiej stronie ulicy na ukończeniu jest wielgaśna budowa, ale o niej dowiedzieliśmy się więcej nieco później.

A tutaj stoję sobie na moście Liebknechta (tak - ten kolega Róży Luksemburg) i patrzę na DDR Museum po drugiej stornie.
W ogóle Sprewa, nad którą leży Berlin zaskoczyła mnie co najmniej kilka razy. Budynki w wielu miejscach stoją bardzo blisko nabrzeża, są i takie które po prostu przylegają do rzeki. Spodziewałam się skrzyżowania, a dostawałam most.

I już wędrujemy na Alexanderplatz. Po drodze ciekawostka, bo mijamy akurat sklep z pamiątkami. Wrocław ma krasnale, Kraków smoka, Berlin ma niedźwiedzie ale ma też Ampelmanna. To trochę nowszy ale też sympatyczny znaczek.

Otóż w Berlinie Wschodnim ludziki ze świateł na przejściach dla pieszych były nieco mniej kołkowate niż w większości miast. Posiadały nakrycie głowy, obuwie i nos. No i zarówno stojąc jak i idąc, z rękami robiły zupełnie inne rzeczy niż klasyczni koledzy z Berlina Zachodniego i innych miast Europy. W latach dziewięćdziesiątych pomysłowy berlińczyk postanowił uczynić z ludzika znak towarowy i tak oto powstała cała firma AMPELMANN GmbH z siecią sklepów z pamiątkami, kawiarni i sklepem internetowym. W Ampelmannów można się ubrać, można ich jeść (m.in. żelki!), myć się nimi, przyozdabiać, otwierać nimi butelki. Ampelmannowe szaleństwo.

Przed nami Kościół Najświętszej Marii Panny (St. Marienkirche) i Berlińska Wieża Telewizyjna (Berliner Fernsehturm). Mocny kontrast - gotycki kościół (pod względem wieku drugi w mieście) i futurystyczna wieża.
O wieży również garść ciekawostek od przewodnika. Jest to najwyższa budowla w Niemczech, czwarta w Europie. Ma 368 metrów. Na etapie planowania - aby jej wysokość znał każdy młody obywatel NRD - ustalono jej wysokość na 365 metrów, czyli tyle ile dni w roku. Taką też wysokość miała do 1997, kiedy w wyniku modernizacji nadajnika "urosła" do 368 metrów. W charakterystycznej siedmiopoziomowej kuli są dwa poziomy dostępne dla turystów. Niżej, na 203. metrze, znajduje się platforma widokowa, a nieco wyżej, na 207. metrze, działa restauracja, w której dzięki obrotowej platformie, goście podziwiają przesuwającą się przed ich oczami panoramę miasta. Pełen obrót platformy trwa pół godziny.
I jeszcze "zemsta papieża". Poszycie kuli wykonano z płyt stali nierdzewnej. Są one ułożone w kształt niskich piramidek o podstawie czworokąta. Gdy pada na nie światło słoneczne, załamują i odbijają promienie tak, że na poszyciu pojawia się jaśniejący krzyż (dla mnie raczej czteroramienna gwiazda). Było to źródłem miejskich legend o tym, jakoby architekci mieli z tego powodu poważne kłopoty z władzami ateistycznego z założenia NRD i o próbach zmiany tego efektu przez Stasi.

Weszliśmy na chwilę do wnętrza kościoła. Jest piękne, bardzo jasne, z barokowym wyposażeniem. Pod chórem znajdowały się odświętnie nakryte stoły. Niestety nie wiem, jaka to tradycja. Być może spotkanie parafian, być może stoły czekały na samotnych lub potrzebujących.
W przedsionku nie lada gratka - przejście jest zabezpieczone taflami szkła, więc można podejrzeć tylko troszeczkę. Otóż znajduje się tam średniowieczna polichromia przedstawiająca Taniec śmierci, która w czasach reformacji została pobielona farbą wapienną, a odsłonięta na powrót w połowie XIX wieku. Nie jest w najlepszym stanie z powodu wilgoci w ścianach. Na razie nie są prowadzone żadne prace zabezpieczające. Obejrzeć z bliska można reprodukcję w gablocie. No i cóż - wniosek prosty: nie ważne czyś bogacz, czyś chudopachołek, czyś duchowny, czy świecki - wszyscy będziemy tak tańcować.

Z kościoła przeszliśmy w sąsiedztwo jednego z wejść na jarmark bożonarodzeniowy. Przy okazji mogliśmy zobaczyć finezyjną architekturę podstawy wieży telewizyjnej. Budzi swojskie skojarzenia z polskimi pawilonami handlowymi i dworcami PKS z czasów PRL-u.

Na jarmarku czas wolny. Zbiórka została ustalona za godzinę pod Czerwonym Ratuszem, który był doskonale widoczny z każdego miejsca. I już w mniejszych grupach lub parach ruszyliśmy pomiędzy drewniane domki.
Było jeszcze niezbyt tłoczno. Ponieważ czas wolny wypadł akurat w porze obiadowej, przekąsiliśmy smażone ziemniaczki i kupiliśmy kilka drobiazgów - w tym czarne cukierki lukrecjowe. Jarmark na Alexanderplatz jest duży, ale dobrze oznakowany - w wielu miejscach znajdują się plany z opisami atrakcji i stoisk. Jego centralnym punktem było lodowisko wokół fontanny Neptuna, a jako punkty orientacyjne doskonale sprawdzały się ogromny diabelski młyn i wysoki wiatrak - klasyczna ozdoba jarmarków świątecznych.

cdn.


Część 2.