Zwyczajna sobota - acti bez fit

Gdy wczoraj wróciłam z pracy później niż zwykle i po "odsiadce" na dwóch egzaminach, tylko wizja sobotniego nieróbstwa trzymała mnie w jako takiej formie człekokształtnej. Szybko okazało się, że to tylko wizja, bo pustki w lodówce, dziecięce marzenia i plany ogordowe męża wygenerowały cały cykl różnorakich akcji.

Otóż moje dziecię miało takie marzenie, aby pojechać do second handu. Od koleżanek dowiedziała się, gdzie warto się udać, aby znaleźć ubrania w stylu, który jej odpowiada, czyli tak trochę po koreańsku, trochę alternatywnie. Jeszcze 10 lat temu w naszym miasteczku działało chyba z pięć sklepów z używaną odzieżą, a teraz nie ma ani jednego. Zapowiadała się więc wycieczka do Oleśnicy. Chciałam w te plany wyjazdowo-zakupowe wciągnąć męża, ale zasłonił się koniecznością pilnego koszenia wybiegu trawiastego i wykonania paru innych prac ogrodowych. Zatem aby w sobotnie przedpołudnie pojechać z córką "na ciuchy" a jednocześnie nie pozostawić małżonka samego z ogrodem, już w piątek wykonałyśmy parę prac porządkowo-przygotowawczych.

Przed koszeniem najważniejsze było wyzbieranie z całego obejścia patyków, kijków, gałęzi i kilkunastu zabawek rozwleczonych i porozmieszczanych równomiernie przez psa. Nie wiem, ile wykonałam skłonów i przysiadów. Dużo. Pies lubi aportować, ale lubi również gryźć patyki i "pomagać", a wczesną wiosną podczas cięcia dereni i drzewek owocowych pomagał, że hoho. Śladami tej pomocy było usiane całe otoczenie domu. Wyzbierałyśmy taczkę tego urobku.

Wstaliśmy dziś dość wcześnie bo o dziewiątej byliśmy już po śniadaniu i kawie. Mąż chciał wykosić jak najwięcej zanim zrobi się gorąco, córka sprawdziła, że upatrzony sklep jest czynny właśnie od dziewiątej. Zeszło nam jeszcze chwilę na uzgadnianiu, czy mamy zrobić za jednym zamachem również zakupy spożywcze (nie) i czy może sprawdzić w oleśnickim sklepie zoologicznym dostępność molinezji black molly (tak).

Gdy wyruszyłyśmy i już przy wyjeździe z osiedla pojawiły się trudności z włączeniem do ruchu, pomyślałam, że chyba pomysł z sobotnimi zakupami nie był najlepszy i wszędzie będą dzikie tłumy i brak miejsc parkingowych. Ale był to na szczęście tylko nasz lokalny run na targowisko, do Biedronek i do Dino, które jak to w małym miasteczku bywa, znajdują się dość blisko siebie. W Oleśnicy wprawdzie ruch był dośc duży, ale też różnokierunkowy - więcej marketów i konkurujące ze sobą centra handlowe rozładowują pęd do zakupów na kilka różnych miejsc.
Upatrzony second hand i sklep zoologiczny znajdują się blisko siebie, a pomiędzy nimi oczom mym objawiła się nowa Biedronka z dużym parkingiem. Tam akurat jak to przy sobocie było dość tłoczno, ale przed zoologicznym były wolne miejsca - idealnie do planowanego później zakupu rybek.

Polecony córce przez koleżanki second hand okazał się naprawdę świetny. Sporo rzeczy nieużywanych, z metkami, podzielonych typami, a w obrębie typu (bluzki, sukienki, spodnie itp.) kolorami. Ubrania głównie z brytyjskich sieci - Next, Marks&Spencer, Atmosphere, Miss Selfridge i innych. Ceny: dwadzieścia kilka, trzydzieści kilka złotych za rzecz. W części wyprzedażowej rzeczy za pół ceny, za 5 złotych i za złotowkę. Za sto kilkanaście złotych kupiłyśmy dwanaście rzeczy - córka dziesięć, ja dwie. Zważywszy, że w tym moje spodnie (lniane, nowe, z metką) kosztowały 35 złotych, to córka obkupiła się bardzo tanio. Wyszła zadowolona, bo były i bluzeczki w stylu koreańskim, i oversize'y, i szorty, wyszukała sobie również bluzkę koszulową i gładkie topy, na których chce coś namalować pastelami.

W zoologicznym kupiłyśmy wielką kość dla psa i sześć molinezji black molly - trzy samice i trzy samce. Są to chyba moje najulubieńsze rybki. Dobrze się nam rozmnażały - rozdawaliśmy znajomym akwarystom młode. Teraz nasza trójka (samica i dwa samce) jest już tak stara, że zaprzestały rozrodu. Zasilimy stadko młodzieżą i zobaczymy, co się będzie działo.

Do domu wróciłyśmy przed trzynastą (tak - w samym second handzie spędziłyśmy ponad 2 godziny). Wstawiłam mięso do piekranika i postanowiłam zaradzić coś na pustki w lodówce. Mąż zasugerował, żeby tym razem syn dopomógł w zakupach. Syn zakupów nie lubi, ale ponieważ lubi jeść pomarańcze, jabłka i banany, to został zobowiązany do pomocy w noszeniu. Córka dołączyła z własnej woli. Lubię, gdy domownicy robią zakupy razem ze mną albo przynajmniej konkretnie wyartykułują, co chcieliby jeść. Sama nie mam nigdy pomysłów, często zapominam o jakimś koniecznym zakupie, prawdziwy dopust boży to dla mnie wymyślanie, co w który dzień zrobić na obiad. Zrobiliśmy spore zakupy, oczywiście kasa samoobsługowa kazała nam czekać na pomoc, bo waga pieczywa się nie zgadzała (pewnie niektórzy już wiedzą, w jakim sklepie byliśmy). Gdy czekaliśmy na kogoś z obsługi, zadzwonił mąż z pytaniem, czy ma już wyłączyć piekarnik. Nigdy mi się nie zdarzyło, żeby uda kurzęce w marynacie były upieczone po 30 minutach, więc powiedziałam, że nie, ale jakaś taka niepewność mi się jednak włączyła. Być może jechałam do domu trochę szybciej niż normalnie.

Okazało się, że wszystko jest w porządku. Udka po prostu po tych 30 minutach zaczęły pachnieć mocno smakowicie, stąd pytanie małżonka. Zanim się właściwie dopiekły, zdążyłam jeszcze ugotować pęczak.
Zjedliśmy obiad, a potem ruszyłam do ogródka. Oplewiłam truskawki, przygotowałam dużą grządkę pod pomidory (albo ogórki). Pies był cały czas ze mną. A to się o mnie opierał, a to życzył sobie rzucania kijka (widocznie potrzebował jakiejś normalizacji po tym wyzbieraniu patyków przed koszeniem), a to był pouczany, że na przygotowane grządki się nie włazi, a już broń Boże nie kopie w nich.

Kolacja i spacer z psem. Tak - nadal to ja wychodzę codziennie na spacery, druga osoba się zmienia, z rzadka nie mam osoby towarzyszącej. Dziś, podobnie jak wczoraj i przedwczoraj, chętny był syn, bo powrócił do grania w Pokemony i miał jakieś zadania do wykonania. Wiem tyle, że wczoraj łapał 10 latających Pikachu, a dziś już nie. No i jak to z Pokemonami - liczą się zrobione kilometry, więc im dłuższy spacer, tym lepszy. Niestety pies może pobiegać na nieużytkach tylko na dość krótkim odcinku. Sarny kręcą się coraz bliżej zabudowań, a nie chcę, żeby je gonił, więc już przy pierwszym zakrzaczeniu śródpolnym wraca na smycz. Jaskółki już przyleciały, wszędzie kumkają i huczą żaby.

I jeszcze ciekawostka z drogi powrotnej ze spaceru. W naszym nieco dalszym sąsiedztwie buduje się kolejny sklep Dino. Budowa ruszyła 5 maja, na tablicy informacyjnej jest informacja, że planowany termin ukończenia to 5 sierpnia, powyżej wizualizacja sklepu z tradycyjnym "Zatrudnimy pracowników". Mało tego - przy tej samej ulicy ruszyła jeszcze nieotablicowana budowa, która już tydzień czy dwa temu zwróciła moją uwagę ilością palet Silki w charakterystycznej niebieskiej folii. Wiem, ile mniej więcej silikatów potrzeba na dom jednorodzinny, a tam dowieziono przynajmnie trzykrotnie więcej. Najpierw pomyślałam, że może deweloper będzie budował dwa bliźniaki albo jakąś szeregówkę, ale krążą plotki, że podobno będzie to sala bankietowa. Plotki wydają mi się średnio prawdopodobne, bo sąsiednie działki to jednak zabudowa mieszkaniowa. Zobaczymy - budowę dziś ogrodzono, pewnie na dniach pojawi się tablica informacyjna.

I to tyle z soboty. Na koniec dnia chwila dla siebie - wpis na bloga. :)