Wielkanoc od kuchni

Wielka Sobota to zazwyczaj dzień, którego sporą część spędzam w kuchni. Przede mną jeszcze przygotowanie sałatki jarzynowej i wypełnienia do minimazurków, polanie babki piaskowej czekoladą. A w przerwie obiadowej okołoświąteczny wpis.

Świąt bez odwiedzania najbliższej rodziny nie pamiętam. Te będą pierwsze. Moją rolą było dostarczenie części cukierniczej na wspólne spotkanie u teściowej, zanosiłam zawsze coś słodkiego na Lany Poniedziałek u moich rodziców. W tym roku będziemy w domu, zatem wypieki robię w proporcji takiej, aby w gronie domowników nie szaleć z bilansem kalorycznym. Pogoda jest piękna, wszędzie pełno kwiatów, ale długich spacerów nie będzie - w tym roku proponowana jest jedynie rekreacja podwórkowa.

Świąteczne zaopatrzenie zrobiłam w zeszły piątek. Z taką mniej więcej częstotliwością odwiedzam teraz sklep. Ponieważ mój brat miał kontakt z potencjalnym nosicielem COVID-19, rodzice i on przebywali wtedy na kwarantannie. Zaopatrzyłam również ich - z klasyczną dostawą pod drzwi, bez kontaktu. Ani zakupy dla nich, ani dla naszej rodziny nie były szczególnie duże. Biała kiełbasa i trochę szynki (czekają w zamrażalniku), majonez, jajka, twaróg i trochę produktów potrzebnych na bieżąco - filety z kurczaka na obiady, śmietana, jogurt, drożdże, ser żółty. Zapasy produktów o długim terminie ważności mamy i my i rodzice. Do wypieków miałam już w domu praktycznie wszystko co potrzebne.

W tygodniu przedświątecznym kolejki w sklepach znacznie się wydłużyły. Z rozmów ze znajomymi przez messengera wiem, że wczoraj i przedwczoraj trzeba się było naprawdę długo naczekać. Już w środę, kiedy jechaliśmy z mężem zakupić nową lodówkę (dotychczasowa wybrała sobie doprawdy świetny czas na odmówienie posługi), przed sklepami spożywczymi i marketami stały długie kolejki. Coraz wiecej osób nosi maseczki. A jeszcze trzy zakupy temu byłam jedyną "zamaskowaną" klientką dyskontu.

Dziś działałam na pełnym luzie. Piekarnio-cukiernia ruszyła po śniadaniu. Na pierwszy ogień poszedł zaczyn na dwa chleby. A wcześniej razem z córką wyrysowałyśmy jajo na naszej kuchennej tablicy.

Jak pewnie wiecie, moje internetowe centrum operacyjne znajduje się w kuchni. Mam tu laptopa, który praktycznie cały czas jest włączony. Złapałam się na tym, że nie sięgam już po zeszyt z przepisami (co z pewnością wydłuży jego żywot), a po prostu googlam sobie swoje własne przepisy opublikowane na blockchainie.

Zatem najpierw chleb powszedni - zawsze udany. Jeden bochenek z mąki pszennej, drugi z mieszanki - dwie części mąki pszennej i jedna część żytniej. Zaczyn ruszył, później rosło sobie ciasto, a w międzyczasie zrobiłam ciasto, którym dzieci wylepiły foremki. Będą minimazurki - tym razem nieco mniej, ciasto zagniecione z połowy składników.

Gdy piekły się spody do minimazurków, zmiksowałam ciasto na babkę piaskową łatwą. Trafiła do piekarnika zaraz po wyjęciu mazurków. Aby ekonomicznie wykorzystać rozgrzany piekarnik, zaraz po babce upiekłam oba chleby.

Jako nośnik dekoracji świątecznych tradycyjnie posłużyły moje niegdysiejsze próby dekupażowe. Dwa wysokie kubki zostały kupione na wyprzedaży w markecie i pękły przy pierwszej próbie zaparzenia w nich herbaty. Ponieważ się nie rozpadły, postanowiłam jakoś je jeszcze wykorzystać. Efekt przemalowania na biało i przyklejenia popularnego ludowego wzoru papierowych serwetek spodobał mi się na tyle, że przerobiłam jeszcze niebieską osłonkę na doniczkę. W dekupaż się nie wciągnęłam. Zrobiłam jeszcze parę słojów, bombki na choinkę, dwia ozdobne jaja widoczne poniżej i złoty talerz, który dałam w prezencie mamie, po czym porzuciłam działalność na tym polu. :)

Ślady radosnej twórczości jednak pozostały i znów w tym roku zdobią kuchnię.

Czas brać się do dalszej pracy. Święta, nawet z ograniczeniem wizyt i podróżowania niech będą równie świąteczne jak każde inne.

Wszystkiego dobrego! Zdrowych i pogodnych Świąt Wielkanocnych!