Sadownik cierpliwy

Błogosławieni cierpliwi, albowiem oni morele jeść będą.

Sześć lat. Czy to długo, czy niedługo? Odpowiedź brzmi "zależy". Sześć lat można dostać za bycie "dilerem gwiazd" ewentulanie za branie łapówek, gdy jest się prezydentem miasta. I to jest kawał życia za kratkami. Sześć lat trzeba studiować medycynę i to już nie jest aż tak strasznie długo – raptem rok dłużej niż inne studia. Sześć lat to cukrowa rocznica ślubu – staż to niedługi, medal dają dopiero za pięćdziesiątkę. Sześć lat trwało również zamknięcie cyklu od pestki do pestki i jest to moim zdaniem całkiem króciutko.

Jakiej pestki do jakiej pestki? Otóż to pozostawało przez większość czasu niewiadomą.
Ale jest już wynik tego eksperymentu - pestki należały i należą do moreli.

Sześć lat temu zasadziłam kilka pestek. Ot tak – w grządce, która była wówczas przeznaczona dla pomidorów i miała również uprawie pomidorów służyć w kolejnym roku. Uprawy prowadzimy z minimum przekopywania a później ugniatania gleby, więc nie było ryzyka, że pestki zostaną przypadkowo wykopane.

Choć w momencie sadzenia byłam przenajświęciej przekonana, że będę pamiętać, jakie wspaniałe owoce były dawcami pestek, jak smakowały, wyglądały, jaki kształt miały te zasadzone pestki, to radosna bioróżnorodność ogródka pokonała moje zdolności pamięciowe. Oczywiście już w cudownej chwili, gdy na grządce kolejnej wiosny pojawiły się malutkie drzeweczka, nie pamiętałam, co konkretnie zasadziłam.

Drzeweczka rosły na grządce przez dwa sezony. Jesienią 2016 były już przyjemnymi chochołkami o wysokości blisko pół metra i zostały przesadzone w docelowe miejsce przy płocie.
Jak wyglądały wówczas moje dedukcje, co do posiadanych okazów? Ponieważ uwielbiam śliwki, morele, brzoskwinie i nektarynki, często kuszą mnie w sklepach i na bazarkach różne apetycznie wyglądające odmiany pestkowców. Drzewka nie przypominały śliw ani brzoskwiń, jednak podejrzanych wciąż było wielu, bo w handlu pojawiły się również krzyżówki: śliwomorele, śliwonektarynki i śliwobrzoskwinie. No i co nie pamięta, to dozmyśla – jakoś uczepiłam się myśli, że kupiłam jakieś pyszne owoce i stąd pestki.

W 2017 i 2018 drzewka kwitły, jednak nie zawiązały jeszcze owoców. Obie wiosny były zimne, w czasie kwitnienia słaby był ruch owadów. W tym roku pojawiły się kwiaty, później zawiązki, a wreszcie owoce.

I gdy podniosłam pierwszą dojrzałą morelę, która spadła z drzewka, naprawiła mi się natychmiast pamięć. Owoc był niezbędnym haczykiem wyławiającym wspomnienia. Otóż owoce dostałam. Ktoś z rodziny przywiózł taki gościniec mojej mamie – wiadro moreli. Wiadome było, że owoce pojawiają się bardzo chętnie i licznie, same z drzewa spadają na trawę i wtedy się je zbiera, a drzewka są odporne na mróz i choroby. Smak oceniłam jako przepyszny, cudownie łatwo odchodząca pestka jest dodatkową zaletą przy domowym przetwórstwie.

I tak oto po sześciu latach mam morele na dwóch drzewkach, które wyrosły z pestek. Drzewka już niedługo przejdą cięcie prześwietlające, ponieważ rosną jak szalone w każdą stronę.
Moreli w tym roku nie było jeszcze dużo – z obu drzewek zebrałam łącznie trochę ponad 3 kilogramy owoców. Zasadziłam za to kolejne pestki. Może za kilka lat dosadzę kolejne drzewka u siebie, może komuś podaruję.

Według Libańczyków cierpliwość niweluje góry. Według samozwańczych sadowników cierpliwość daje owoce - dosłownie.