Pan Maruda, czyli jak przestałam odwiedzać serwisy czytelnicze i pokochałam chaos

Byłam kiedyś aktywną użytkowniczką serwisów czytelniczych. Na GoodReads oceniłam ponad 1000 przeczytanych książek (to mogę sprawdzić, bo pamiętam dane logowania). Do LubimyCzytac.pl dawno zapomniałam loginu, ale to dlatego, że tam głównie czytałam recenzje, sprawdzałam oceny czytelników - po prostu namierzałam książki do przeczytania. Fajnie było, ale się skończyło. Niestety serwisy te przestały być źródłem sensownej informacji o książkach.

Wydawałoby się, że statystyka spowoduje, iż z wielu subiektywnych ocen uda się uzyskać jakąś miarodajną średnią. Nie udaje się.

Moim zdaniem największym problemem tego typu serwisów (nie tylko książkowych - podobnie dzieje się na przykład na Filmwebie) jest to, że znalazły się one w kręgu zainteresowań specjalistów od sprzedaży i reklamy jako specyficzna odmiana marketingu szeptanego. Nie zrozumcie mnie źle - rozesłanie egzemplarzy recenzenckich w zamian za publikację opinii w serwisie to świetna opcja, w dodatku win-win. Potencjalni czytelnicy mogą zapoznać się z kilkoma recenzjami, wydawca ma pożądaną reklamę - zaistnienie książki w świadomości odbiorców. Jednak w pewnym momencie ten proceder poszedł o krok a nawet dwa kroki za daleko.
Prowadząc research do posta o wydawnictwach specjalizujących się w modelu vanity, dowiedziałam się, że część entuzjastycznych opinii o książce piszą w portalach czytelniczych po prostu pracownicy danego wydawnictwa. W dodatku zdecydowana większość recenzji oznaczonych jako "współpraca", "patronat", "egzemplarz recenzencki" jest całkowicie niemiarodajna i w przypadku skali pięciogwiazdkowej opatrzona jest tylko oceną najwyższą, a w skali 1-10 są to dziewiątki i dziesiątki. Zatem mamy kilka opcji. Załóżmy, że czytamy opinię konta Kasia88. Opcja pierwsza: Kasia, która otrzymała książkę, przeczytała ją i jest autentycznie zachwycona. Opcja druga: Kasia otrzymała książkę, ale daje zawyżoną ocenę, bo uważa, że tak powinna zrobić, aby zadowolić wydawcę i autora. Opcja trzecia: Kasia pracuje w wydawnictwie i w ramach działań promocyjnych zapoznaje się z książkami, pisze recenzje skupiając się tylko na pozytywach i wystawia najwyższe oceny. Opcja czwarta: Ewa pracuje w wydawnictwie i prowadzi piętnaście kont (w tym Kasia88), z których zamieszcza lekko zmodyfikowane opinie i daje najwyższe oceny.
Przebijanie się przez tego typu twórczość reklamową jak w trzech ostatnich przypadkach nie ma już dla mnie sensu.

Inna para kaloszy to nisze i rosnąca popularność literatury gatunkowej. Im głębsza nisza, tym łatwiej opisanym powyżej mechanizmem marketingowym wykreować "arcydzieło" i wybitnego "pisarza". Chrześcijańskie miłosierdzie każe mi zmilczeć nazwiska grafomanów publikujących książki, które zrecenzować można krótkim "tylko drzew żal", zatem musicie uwierzyć mi na słowo, że ich twórczość często jest oceniona wyżej niż dorobek Szekspira, Dostojewskiego, Eco czy Tokarczuk (ta ostatnia to raczej zły przykład do porównań, bo zbiera wyjątkowo słabe oceny).
W przypadku literatury gatunkowej problemem jest nieporównywalność walorów książek. Dobry kryminał nijak się ma do horroru czy romansu erotycznego. O ocenie decyduje często to, czy książka wywołała oczekiwane emocje. Mniej ważny jest dla czytelników język, głębia psychologiczna postaci, świat przedstawiony - byle się działo to, co zgodnie z przynależnością gatunkową dziać się powinno.

W niemiarodajności ocen i zawyżonych średnich w serwisach widzę sporą szansę dla blogów czytelniczych. Bloger firmuje recenzje swoim nickiem, nazwiskiem, twarzą. Nie zbuduje się zasięgów ani marki osobistej pisząc peany pochwalne wszystkiemu, co wpadnie w ręce, bo każdy zauważy brak wiarygodności i prawdy. Zatem wygra szczerość i kompetencja w ocenie książek.
Ważne jest również to, że stosunkowo łatwo jest odkryć, kto ma podobny gust czytelniczy. Na pewno lepszej rekomendacji książkowej udzieli nam bloger, który podobnie jak my ocenił choćby 5-10 książek, niż statystyka jakiegoś tytułu na portalu czytelniczym.

Sama szukam teraz rekomendacji to tu, to tam, jednak najlepsze pochodzą od osób, z którymi mam jakąś czytelniczą nić porozumienia.
Dziękuję @angatt za Andrzeja Barta (uwielbiam, a jest bardzo kiepsko oceniany na LubimyCzytac.pl) i Charlesa Pallisera.
Pani Aniu - dzięki za Wszystko jest iluminacją i Porucznika diabła.
Przypadkowi dziękuję za Madame Antoniego Libery.
Gazetce ściennej dziękuję za Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli.

Co sądzicie o tym, co dzieje się w serwisach czytelniczych czy na Filmweb.pl? Czy realne i niezależne oceny książek i filmów z czasem zrównoważą marketingowe dziesiątki? A może wręcz przeciwnie - pisać recenzje i wystawiać oceny będą tam głównie osoby, które mają z tego jakąś korzyść lub jest to ich obowiązkiem zawodowym?