"Dziewczyny do wzięcia"

Są takie filmy, do których powracam co jakiś czas. Jednym z nich jest niejednoznaczny gatunkowo i metrażowo film Janusza Kondratiuka Dziewczyny do wzięcia.

Niejednoznaczność gatunkowa dlatego, że choć film określany jest jako komedia obyczajowa, film obyczajowy lub komedia, to niesie bardzo dużą dawkę emocji i skłania do refleksji. Ważne są elementy psychologiczne. Zaryzykuję stwierdzenie, że można uznać go za pierwszą zapowiedź polskiego kina moralnego niepokoju, ponieważ występują tu wszystkie cechy nurtu. Bohaterki pochodzą z prowincji, mają pewne idealistyczne wyobrażenia, które muszą ulec szybkiej korekcie w konfrontacji z rzeczywistością i ma miejsce element demoralizacji - może z przymrużeniem oka, ale jednak. Dziewczyny do wzięcia powstały w 1972 roku, a kino moralnego niepokoju to nurt z lat 1976-1981, więc byłaby to wręcz pierwsza jaskółka nadchodzącej dopiero fali.

Niejednoznaczność metrażowa - tę uzasadnić jest bardzo prosto. 45 minut to nie zawsze film krótkometrażowy (w różnych krajach, na różnych festiwalach filmowych przyjmuje się różne granice - od maksymalnie 30 do nawet 60 minut) i jednak zdecydowanie za krótko na pełny metraż. Formalnie jest to film średniometrażowy - format charakterystyczny raczej dla produkcji telewizyjnych niż kinowych.

Muzykę do filmu skomponował Czesław Niemen - ważny to szczegół, bo muzyka towarzyszy widzowi od pierwszych kadrów.

Jak poznajemy tytułowe dziewczyny do wzięcia? Trzy młode kobiety wędrują szeroką, ale nieutwardzoną i nierówną drogą. Mają na sobie płaszcze i kozaczki, więc jest wczesna wiosna lub późna jesień, bo śniegu brak. Słychać charakterystyczny dźwięk zamykającej się rogatki kolejowej. Panny ruszają biegiem do stacji, omijając ogromne kałuże - pojawia się plansza z tytułem i już wiemy, że są 'do wzięcia'.

W pociągu poznajemy dziewczyny bliżej. Niska z ciemnymi długimi włosami (Regina Regulska) jest niedoświadczona - jeszcze nie wie, "jak tam będzie". Na szczęście Pućka (Ewa Pielach) i śliczna wysoka blondynka (Ewa Szykulska) wiedzą i opowiadają, że "zupełnie bez porównania". Było dwóch fajnych chłopców, jaki będzie trzeci okaże się dziś. Czarnulka chciałaby zapoznać doktora. Panny tuszują rzęsy, śpiewają sobie modne piosenki i pouczają najmłodszą, że "na ulicy nie zawiera się znajomości".

Czarnulka staje się na chwilę narratorką. Dowiadujemy się, że dziewczyny z prowincji w soboty jeżdżą wyszumieć się do stolicy. Z dalszej rozmowy wynika, że Blondynka i Pućka podczas ostatniego wypadu poznały doktora, kolegę doktora i na następne spotkanie obiecały jeszcze trzecią dziewczynę (Czarnulkę), bo będzie jeszcze jeden kolega. Atmosfera wibruje romantycznymi oczekiwaniami i marzeniami, ale już jesteśmy w stolicy - ruch i chaos dworca. Mnóstwo młodych dziewcząt, a pod ścianami i na schodach młodzi mężczyźni - wypatrują, wyglądają, zaczepiają.

Jest i dwóch niezbyt śmiałych kawalerów. Jeden nie potrafi rozmawiać, drugi mniej pewnie wygląda, ale w końcu zagaduje do naszych panien. Czarnulka zdecydowanie odpowiada, że nie zawiera znajomości na ulicy i dziewczyny kierują się ku wyjściu z dworca. Kawaler staje zdziwiony - "Ale tu jest peron, nie ulica".

Dziewczyny czekają na innych, "swoich" umówionych kawalerów. Na próżno. No ale nie będą przecież marnować soboty. Jest pomysł zapoznania lepszych chłopaków. Pućka chce doktora, Czarnulka inżyniera, Blondynka kogoś na stanowisku.

Pomysł dziewczyny realizują w kawiarni. Kelnerka poleca krem sułtański. Narada. "Proszę trzy porcje". W kawiarni są również dwaj kawalerowie z dworca. Wyższy, z wyraźnie zarysowanymi ustami - inżynier (Jan Stawarz) i niższy brunet - magister (Jan Mateusz Nowakowski). "Trzeba coś zrobić". Dziewczyny "patrzą się tu". Znów niepewność, kto ma podejść - wystartować. Brunet nie wie, co się mówi w kwiarni - wie, co się mówi na dworcu.
Dziewczyny rzeczywiście zauważyły ich i rozważają czy jeden nie za stary, czy stateczność wiąże się z wiekiem. Postanawiają strategicznie się roześmiać. Blondynka ukazuje kilka złotych ząbków. Na stoliku pojawia się sześć kremów. Konsternacja. Panowie przysłali dodatkowe porcje. Czarnulka przyznaje się, że nie lubi kremu. Koleżanki decydują, że musi zjeść, "bo się obrażą". Chińskie tortury - dla całej trójki krem okazuje się koszmarnie słodki, ale walczą. Strategiczny śmiech, czarne od tuszu łzy.

Przed kawiarnią następuje zapoznanie grupy żeńskiej z grupą męską. Nie padają żadne imiona. Tylko "inżynier", "magister". Dziewczyny mówią, że mają niewiele czasu. Gdzie zatem pójść? Chłopcy muszą się namówić - niby w kwestii udania się dokądś, a tak naprawdę ustalenia "przydziału" dziewcząt. Dziewczęta też są zadowolone - chłopcy "nawet przystojni", "nawet by pasowali". Grupy łączą się i następuje osobliwa powtórka rozmowy o braku czasu i możliwościach pójścia gdzieś. Może do kina? Nie - seans się już zaczął. Można iść tam lub tam. Może do teatru? W teatrze bilety są - miejsca bliższe lub dalsze, ale spektakl kończy się za późno i dziewczyny nie zdążyłyby na pociąg. Teatr odpada, ale atrakcje są - "O Jezusie słodki, zobaczcie kto idzie" - sam cudny i powabny Mikulski przechodzi przez foyer. Dziewczyny chcą zostać jeszcze chwilę, chłopcy nie są zachwyceni. Przechodzi jeszcze pogwizdująca Iga Cembrzyńska. Otarła się o rękę Czarnulki?

Punkt następny osobliwej randki? Taras widokowy PKiN. Punkt następny? Znajoma kawiarnia i znów krem sułtański - "widziałem, że lubicie". Rozmowy o pracy i studiach kawalerów i panien - biuro projektowe (Inżynier), Moto-Zbyt (Pućka, musi dojeżdżać), poczta (Blondynka, ale woli kółko recytatorskie), budownictwo wodne (Magister). Czarnulka je i płacze. Cofka. Scena w toalecie - Czarnulka pojechała do Rygi. Ale wstyd! Nie umówią się! Ale w sumie - może i lepiej, Pućce na nich nie zależy, Blondynce bynajmniej. Dziewczyny podminowane. Oddają sobie Magistra, który jest niczego sobie. Kłótnia.
Chłopcy w tym czasie decydują, że trzeba iść na całość, imponować. Mówienie o magistrze i inżynierze okazuje się stare. Potrzebny lokal. Inżynier zna kelnera, co ma mieszkanie. Pójdą na całość.

Dziewczyny w toalecie oceniają się - każda stwierdza, że ma ładne oczy, włosy, usta. Powabne są i ładne. Łezki.

Inny lokal. Duża kuchnia, płonące dania. Kelnerzy (Jan Himilsbach i Zbigniew Buczkowski) w ruchu. Okazuje się, że nasza ekipa weszła od kuchni. Inżnier uzgadnia sprawę z kelnerem (Zbyszek). Przez kuchenne drzwi widzą scenę baletowo-striptizerską - osobliwy występ pary mieszanej dla gości na sali. Zblazowany kelner Zbyszek daje klucz do mieszkania. Na kuchni gotują grubi kucharze - zgrzani i rozebrani do pasa.

Mieszkanie. Pralka Frania, lodówka, telewizor, stół, kredens, tapczan, szafa, święte obrazki, zdjęcia nagich kobiet - kawalerskie gospodarstwo. Wszyscy nieco usztywnieni. Rozmowy o niepodłączonym jeszcze telewizorze i lodówce, o tym ile zarabia kelner. Na szafie butelki z kolorowymi alkoholami, więc może po kieliszeczku na rozluźnienie? Rozluźnienie owszem - w butelkach znajduje się zabarwiona woda - "bardzo pomysłowe, elegancko wygląda". Może zatem podyskutować, to też elegancko. Rozmowa wreszcie zaczyna się kleić. Śmiechy.
Czarnulka ma zeszyt z wycinkami z prasy - zdjęcia gwiazd, teksty piosenek. "Chodźcie zobaczyć" - siadają ciasno na tapczanie, Inżynier obejmuje ramię Blondynki. Magister się nie zmieścił - Pućka wyprasza Czarnulkę, bo to przecież jej zeszyt i ona tyle razy te zdjęcia widziała. Pary na tapczanie dobrane. Czarnulka siada sama przy stole i znów staje się narratorką - mówi czym według niej jest miłość. Noc poślubna? Czarnulka jest urocza, skrępowana. Mówi o tym, że w jej środowisku uważa się, że dziewczyna przed ślubem nie powinna oddać się chłopcu, bo ten wówczas się z nią nie ożeni.

Między dobranymi parami znów drętwe rozmowy. Czy chłopcy mówią prawdę, czy opowiadają przygotowane historyjki? Dlaczego Magister wcześniej wspominał, że mieszka w hotelu (robotniczym?), przecież skoro studiuje, powinien mieszkać w domu studenckim. I co to za studia? Doktoranckie? Pućka zauważa niekonsekwencję z hotelem. Magister się plącze. Inżynier kupi sobie mieszkanie i motor sobie kupi - Gazelę. Okazuje się, że Blondynka ma już motor - Junaka, przecież pracuje na poczcie, telegramy rozwozi. Imponowanie motorem nie wyszło. Następuje zwrot - gra w otwarte karty. Inżynier wie, po co dziewczyny przyjechały do miasta, Pućka i Blondynka mówią wprost, że w mieście lepiej, że chcą inaczej. Nie wiedzą dokładnie jak, ale INACZEJ.

Czarnulka włącza adapter - piosenkę "Człowiek na człowieka" Kunickiej. Czarnulka tańczy, chłopcy przyklaskują z tapczanu, koleżanki naburmuszone. Wchodzi kelner Zbyszek. Boli go głowa - "wyłącz adapter (...), chodź, to ci zaśpiewam lepszą piosenkę". Zbyszek wyraźnie jest zainteresowany Czarnulką, ona niepewna, trochę przestraszona, ale daje się prowadzić za ręce Zbyszkowi śpiewającemu "Pieski małe dwa". Wychodzą do przedpokoju. Czarnulka uśmiecha się, ale nie chce, aby Zbyszek zamknął drzwi. Drzwi się jednak zamykają. Na tapczanie konsternacja i grobowa cisza - cztery pary oczu wpatrują się w zamknięte drzwi. Bezruch przerywa Inżynier, przesiada się do stołu i po chwili zaczyna czytać szaradę anagramową z jakiegoś czasopisma. Pozostali udają zainteresowanie, ale i tak w centrum uwagi są drzwi.

Dziewczyny biegną ulicami Warszawy. Chyba zbyt długo były w mieszkaniu.
Jednak zdążyły na pociąg. Konduktorzy, wiele dziewcząt wracających ze stolicy. Niektóre smutne, naburmuszne, niektóre roześmiane, szczęśliwe. A nasze dziewczęta? Czarnulka zamyślona, Pućka i Blondynka spięte, zjeżone, zerkają cały czas na Czarnulkę, która zaczyna śpiewać "Pieski" i opowiadać o Zbyszku. Kocha, ma mieszkanie, tymczasem będą pisywali do siebie.
Pućka i Blondynka też mówią o niezbyt konkretych obietnicach "tych swoich", trochę chyba dokładają od siebie. Mówią, że są zadowolone, że warto było, bardzo im się podobało - jednak ich twarze wyrażają coś innego. Co? Chyba przede wszystkim niepewność. Brakuje radości i szczerości. Rozmawiają usuwając makijaż.

Światełka w nocnym krajobrazie z oknem wagonu. Niemen śpiewa Com uczynił z jakże wymownym tekstem: Jakże milcząc poglądasz na drogę! Kochać ciebie nie mogę, nie mogę!

Piękny i poruszający to film. O konfrontacji marzeń z rzeczywistością, o osobliwym targowisku matrymonialnym, o nadziejach. Film pełen niedopowiedzeń - nie dowiadujemy się ile było prawdy, a ile kłamstw w opowieściach chłopaków, czy rzeczywiście obiecali dziewczynom to, o czym mówiły wracając do domu, co działo się za zamkniętymi drzwiami przedpokoju (coś niewątpliwie się zadziało). To również obraz pewnych zjawisk przełomu lat '60 i '70 - mówi o migracji młodych ze wsi do dużych ośrodków miejskich i przemysłowych, o awansie społecznym, o pragnieniach innego, lepszego, bardziej kolorowego życia.

Kompozycja jest teoretycznie otwarta. Pozostajemy w niepewności co do losów dziewczyn. Czy ten wyjazd rzeczywiście zaowocuje nawiązaniem trwałych znajomości, czymś więcej?
Dlaczego uważam, że kompozycja jest otwarta tylko teoretycznie? Otóż dla mnie ten film z całym zawartym w nim smutkiem, niespełnieniem, rozczarowaniem i robieniem dobrej miny do złej gry zatacza narracyjne koło. Na końcu przypominam sobie początek. Wcześniej też była jakaś sobota i inni chłopcy. Chłopcy, którzy nie przyszli na umówione spotkanie. Dlatego jestem pesymistką. W kolejną sobotę znów okaże się, że trzeba będzie stanąć twarzą w twarz ze smutną prawdą - to nie była ani miłość, ani nawet początek znajomości. To był po prostu epizod. I co wówczas pozostanie dziewczynom do wzięcia? Przełknięcie gorzkiej pigułki rozczarowania, pocieszenie się przed lustrem ("Jestem powabna, mam ładne włosy, oczy, figurę mam ładną") i nowy pomysł - "Znajdziemy nowych, lepszych chłopców".

Nadzieja umiera ostatnia.


A Ty? Jesteś pesymistą, czy raczej optymistą w kwestii Dziewczyn do wzięcia?.
Komedia to, dramat, film obyczajowy, czy może psychologiczny?
Opowiedziałam całość, ale zdecydowanie warto zobaczyć ten film - jest on dostępny w sieci.
Czekam na Twój komentarz.