Co twoje - to moje, a co mojego - to ci nic do tego?

Wczoraj na spacerze miałam dość przykrą przygodę. Otóż do sierści psa przyczepiła się sucha gałąź maliny. Spacerujemy wieczorem, więc zauważyłam ją dopiero, gdy zaczął piszczeć, bo kolce sprawiały mu ból. Wyplątałam gałązkę kalecząc się sama. Złamane kolce, które wbiły mi się w palce usunęłam dopiero w domu. Sprawdziłam też psa, ale na szczęście gruby podszerstek uchronił go przed poranieniem.
Taki oto przykry wstęp do opisu problemu - śmiecenia, które dla niektórych najwyraźniej nie jest śmieceniem.

Na moim osiedlu jest jeszcze trochę niezabudowanych terenów. Są to prywatne działki jak również grunty gminne, które nie zostały ostatecznie zagospodarowane - na przykład teren przyległy do boiska treningowego (w przyszłości prawdopodobnie parking) czy duża działka, która o ile mnie pamięć nie myli była w planie przeznaczona pod zabudowę handlowo-usługową. Z przykrością stwierdzam, że są one przez niektórych mieszkańców traktowane jako składowiska odpadów organicznych i popiołu z pieców.

W sezonie "kosiarkowym" na te działki wyrzucana jest skoszona trawa. Niby niewielki problem, bo przecież się rozłoży. Dlaczego jednak ci, którzy korzystają z faktu, że tereny te są albo wspólne, albo właściciel jeszcze ich nie ogrodził i nie nadzoruje, nie stosują jakichś rozwiązań docelowych? Przecież nie będą tak robić całe życie. Kiedyś działki zostaną zagospodarowane i trzeba mieć jakiś plan, co będzie się robiło z trawą. Brązowe worki (bioodpady) są odbierane raz na dwa tygodnie. Skoszoną trawę można też samemu zawieźć do PSZOK-a od poniedziałku do soboty. W soboty są nawet wydłużone godziny otwarcia.
Przykre jest, że tak mało osób kompostuje odpady zielone. Na naszej ulicy tylko my mamy duży ogródek owocowo-warzywny i tunel. Nawet gdybyśmy mieli tylko krzewy ozdobne, to przecież w ogrodzie kompost przydaje się zawsze. Z jednej strony kompost wymaga pewnego nakładu pracy, gdy jest już gotowy i trzeba go przetransportować taczką na grządki albo pod krzewy. Z drugiej strony wywożenie odpadów na niezabudowane działki to też praca, więc nie do końca rozumiem, jaka jest korzyść sprawiająca, że ludzie uprawiają ten proceder.

Gdy zmieniły się przepisy i wprowadzono obowiązkową miesięczną opłatę za gospodarowanie odpadami, wypełniałam deklarację. W deklaracji tej były rubryki odnośnie posiadania kompostownika. Ba, nawet trzeba było podać jego objętość w metrach sześciennych. Czym to poskutkowało? Niczym. Choć nigdy nie wystawiłam do wywozu ani jednego brązowego worka, płacę za każdą osobę w gospodarstwie domowym dokładnie tyle samo, co mieszkańcy, którzy nie kompostują. Zatem tu również nie ma żadnej korzyści, która mogłaby uzasadnić wywożenie bioodpadów na nieswoje działki.

No dobra, trawa, popiół... czy to aż tak duży problem? Tak. Po pierwsze wygląda to paskudnie, zwłaszcza gdy taczki są opróżniane tuż obok chodnika. Po drugie okazuje się, że chyba coraz więcej osób zauważyło takie praktyki i o zgrozo postanowiło też w ten sposób "zagospodarowywać" swoje odpady.
I tak oto w zeszłym roku po szkodach poczynionych przez ćmę bukszpanową, niektórzy pozbyli się w taki sposób uszkodzonych bukszpanów, w zimie powyrzucano zeschnięte poświąteczne choinki, a teraz wywożone są gałęzie po wiosennych cięciach w ogrodach. Stąd gałęzie malin tuż przy chodniku.
W jednym miejscu sąsiad jesienią starannie przyciął swoją wierzbę mandżurską (była naprawdę spora), a gałęzie po prostu przerzucił przez płot. Do tej pory leżą sobie na niezabudowanej działce obok. Jeśli jej właściciel zechce zacząć wiosną budowę domu, to ma "gratis" stertę gałęzi - taki przyjacielski prezent na powitanie.

Każdy chciałby mieć ogródek jak z czasopisma albo jak ze zdjęć na blogu ogrodniczym, ale najwyraźniej mało kto pamięta o tym, że ogród żyje. Obieg materii? Teoretycznie było na przyrodzie w podstawówce, ale żeby w praktyce to stosować? Przecież ogród bez choćby niewielkiej części gospodarczej (kompostownika, miejsca na ognisko, rozrdabniarki do gałęzi, pniaka do rąbania konarów) produkuje mnóstwo zielonych bioodpadów. W dodatku taki ogród wciąż generuje koszty - zakupu nawozów (do trawnika, do iglaków, do surfinii), kompostu, torfu, nowych roślin (na miejsce tych uschniętych wyrzuconych byle gdzie).
Nie wiem, co napisać. Najwyraźniej ludzie nie umieją już w ogródki.