Ciastkowe sentymenta z lat '90. Fale Dunaju

Miały być imprezy - stacjonarna i wyjazdowa, a tu domowników poskładały infekcje i jest chorowanie. Słodkości zostały jednak przygotowane no i raczej się nie zmarnują. Za wypieki cukiernicze zabrałam się wczoraj. Zaczęłam od wyszukiwarki, bo byłam w nastroju "sama nie wiem, na co mam dzisiaj smak". Szukałam "pysznego ciasta", a potem "ciasta przekładanego". Klikałam różne wyniki i w końcu zaczęły mi się pokazywać ciasta siostry Anastazji - 12 jajek, litr śmietany, 15 roboczogodzin. Nie praktykuję. Dałam wstecz i nagle wśród przekładańców zauważyłam ciasto, które jadłam ostatnio jakieś dwadzieścia lat temu - fale Dunaju.

Świat ciast również ma swoje trendy i mody. W ostatnich latach pojawiają się nowości nawiązujące do znanych słodyczy - ciasta 3-bit, snickers, kopiko i wiele innych. Właściwie każda popularna marka pralinek czy batoników ma swój odpowiednik w postaci ciasta.
Ale z cukiernictwem jest jak z koncertem rockowym - fajnie, gdy na początku są najnowsze hity, ale wszyscy czekają też na stare przeboje. Ciastkowe sentymenta. Skubaniec, salceson, babka górnicza, chatka czy właśnie fale Dunaju.

Witajcie zatem w latach dziewięćdziesiątych. Upieczemy sobie fale Dunaju. Nie wiem, czy słusznie domyślam się pochodzenia nazwy, ale prawdopodobnie chodzi o falisty przekrój ciasta, które pomiędzy utkniętymi w nim owocami, wyrasta w sympatyczne purchle.

Przepisy w sieci są bardzo różne. Ciasto zrobiłam z jednego (ale i tak zmodyfikowałam), krem z innego. Zapiszę zatem tę kombinację. Szklanka 250 ml, blaszka 20x24 cm.

Składniki

  • 4 jajka
  • 1,5 szklanki mąki pszennej (babuni, typ 650)
  • jedna trzecia szklanki cukru pudru
  • 150 gramów masła lub margaryny do wypieków
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 łyżki kakao
  • 2 łyżki mleka
  • owoce (u mnie brzoskwinie z puszki)

Masło ucieramy z cukrem pudrem. Użyłam do tego swojego starego miksera ręcznego, myślę, że spokojnie można też użyć robota planetarnego z cięższym mieszadłem. Dodajemy po jednym jajku i nadal miksujemy. Do jednolitej masy dodajemy mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia.
Mniej więcej połowę masy wykładamy na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia. Do pozostałej masy dodajemy mleko i kakao. Miksujemy. Masę kakaową rozprowadzamy na powierzchni masy jasnej. Jak widać na zdjęciu powyżej, obie masy są dość gęste. W cieście równomiernie utykamy owoce. Mogą to być brzoskwinie, jabłka, wiśnie - co kto lubi, co komu w spiżarni zalega lub na drzewach dojrzało.
Ciasto pieczemy przez około 40 minut w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni (z termoobiegiem).

W czasie pieczenia ciasta ugotujemy budyń do kremu. A do tradycyjnego kremu potrzebne będą:

  • 2 szklanki mleka
  • 2 budynie śmietankowe
  • jedna trzecia szklanki cukru pudru
  • 150 gramów masła

Z lodówki wyjmujemy masło do kremu, żeby trochę zmiękło. Teraz budyń. Należy w garnku zagotować 1,5 szklanki mleka, a w 0,5 szklanki mleka (ale przelanej do nieco większego naczynka) rozmieszać dwa proszki budyńkowe. Gdy mleko się zagotuje, wlewamy zawiesinę. Mieszać trzeba energicznie, bo to jest budyń dwukrotnie gęstszy od takiego przygotowywanego do bezpośredniej konsumpcji. Budyń odstawiamy do wystudzenia. Dobrze jest go w międzyczasie kilka razy przemieszać.

Upieczone ciasto wyjmujemy do ostygnięcia. Zabieramy się za miksowanie kremu. Miękkie masło miksujemy z cukrem pudrem. Dodajemy po jednej łyżce ostudzonego budyniu. Miksujemy dokładnie, żeby nie było grudek.
Krem wykładamy na powierzchnię ciasta i równamy łyżką, żeby dobrze wypełnił wszystkie falowe dołeczki.

Powierzchnię ciasta można przyozdobić. Miałam roztopioną czekoladę, którą pomazałam trochę po tężejącym kremie, ale efekt mi się nie podobał, więc posypałam wszystko kakao - tak jak się sypie tiramisu.

Jak szaleć, to szaleć. Skoro już byłam w latach dziewięćdziesiątych, to poskładałam jeszcze w międzyczasie chatkę. Była to chatka dla leniwych, bo miałam jeszcze sernik Gellwe kupiony w promocji "przy zakupie dwóch".

I tak oto odbyłam ciastkową podróż sentymentalną. Przy okazji przypomniał mi się jeszcze salceson, który bardzo lubiłam, a sama nie piekłam go nigdy i właściwie nie wiem dlaczego. No i babka górnicza - pamiętam jak piekłyśmy ją w szkole na ZPT, czyli musiało to być jakoś w przedziale lat '93-'95. To miłe wspomnienia. Pamiętam również niezbyt smaczne margarynowe serniki na zimno i pijaka - połączenie maku z kokosem to już było dla mnie za wiele, a jeszcze były tam straszne herbatniki nasączone wódką.
A jakie ciasta są Waszymi wehikułami czasu do lat dzieciństwa lub młodości? Powracacie do nich, czy raczej trwają tylko we wspomnieniach?
Napiszcie koniecznie. :)