Sobotnie rozmaitości

Sobota przed dwoma dniami ustawowo wolnymi to raczej nie jest najlepszy dzień na wypad do galerii handlowej. Ale darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda plus uśmiech bombelka największym skarbem matki. Mąż miał we Wrocławiu sprawę do załatwienia, a że córka jest w wieku wysokiego zainteresowania zakupami, postanowiłam skorzystać z nadarzającej się podwózki. Syn zakupów nie lubi, ale też się skusił na wyjazd - w końcu galeria to nie tylko sklepy odzieżowe, jest Empik, jest gastronomia.

Na szczęście we Wrocławiu intensywnie padało i zagęszczenie klientów było niewielkie, takie niesobotnie, jak w zwykły dzień. Małżonek podwiózł nas do Pasażu Grunwaldzkiego i przydzielił nieokreśloną ilość czasu - "jak będę wracał, to wyjdźcie". Wiedzieliśmy tyle, że mamy co najmniej godzinę. W kategoriach zakupowych córki oznacza to nic, w kategoriach syna mniej więcej wieczność. No ale i on się rozkręcił. Wstąpiliśmy do sieciówki kosmetycznej - tam córka miała już ustaloną listę zakupów, a zaraz potem do Empiku. Przyznam, że ceny zeszytów po prostu zwalają z nóg. Nie kupiliśmy - 6,99 za zwykły 60-kartkowy zeszyt, inne z racji ozdobności lub bycia eko jeszcze droższe. Muszę przejrzeć szuflady szkolne, bo pewnie znajdzie się co najmniej kilka kupowanych w ubiegłym roku za około 2 złote. Zapowiedziałam dzieciom, że nie ma opcji marnowania, zeszyty mają być zapisane do ostatniej kartki, albo używane w kolejnych klasach. Tomów mang, które były pożądane nie było, więc poszliśmy dalej.

Córka najbardziej chciała kupić parę nowych rzeczy w H&M. Ale wiecie - to nie chodzi o to, żeby wejść po niebieskie dżinsy, kupić je i wyjść. Trzeba się jeszcze "zapoznać z ofertą". Nie wiem, ile czasu tam spędziliśmy, ale obejrzeliśmy wszystko. Córka się obkupiła, syn wybrał sobie spodnie, dorzuciliśmy też coś dla męża. Wyczerpałyśmy tym samym zakupowy pęd jedynego mężczyzny w grupie. Syn stwierdził, że ma dość, idziemy do strefy gastro. Poszliśmy. Dzieciaki nie miały konkretnego planu, co chciałyby zjeść, nie chcieliśmy też zamawiać nic z dłuższym czasem oczekiwania na danie. Stanęło na Long Pizzach. Ledwo złożyłam zamówienie, zadzwonił mąż, że już wraca, będzie za 10 minut. Czas minął mi niesamowicie szybko, nawet nie miałam czasu spojrzeć na zegarek, a minęło ponad 2 godziny. Na szczęście pizze były gotowe po 5 minutach i klucząc od jednych schodów ruchomych do drugich przemieściliśmy się na poziom 0. Gdy wyszliśmy przed pasaż na umówioną ulicę, mąż już czekał.

W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o dyskont w naszym miasteczku. Choć było już grubo po godzinie trzynastej, zatem teoretycznie czas gotowania obiadu, to w sklepie było mnóstwo ludzi i spore kolejki zarówno do kas tradycyjnych jak i samoobsługowych. Córka stwierdziła, że wszyscy kupują piwo. Nie wiem - być może była jakaś promocja.
Ale dlaczego w ogóle dyskont był konieczny? Otóż postanowiłam wdrożyć kilka porad dietetyka - doktora Bartka Kuczyńskiego, który ma swój kanał YT. Wyrzuciłam z listy zakupów całą żywność przetworzoną, zrezygnowałam ze smażenia, postanowiłam pilnować regularnego spożycia najzdrowszych produktów. No i właśnie dyskont był potrzebny, bo skończył się jogurt, który od jakiegoś czasu jemy codziennie. Wprawdzie kupiłam przy ostatnich zakupach więcej, ale "dzieci były głodne" i się skończył. Co ciekawe te porady dietetyka skutkują tym, że zostawiam w sklepach znacznie mniej kasy. Choć czasem trzeba dokupić coś droższego - migdały, mieszankę orzechów, awokado, to i tak tygodniowo wydatki spadły mi o ponad połowę.
Kombinuję też własne przepisy. Zrobiłam dwa razy sernik taki a la keto - na 1 łyżce miodu. Najpierw spróbowałam z mąką kokosową, za drugim razem z orzechową. Oba wyszły naprawdę dobre. Dziś umieszałam ciasto na twarogowo-drożdżowe donaty z mąki jaglanej. Dodałam sporo cynamonu. Piec będę jutro, ciasto teraz rośnie powoli w lodówce.

Zjedliśmy dziś trzy kolejne melony. Były przepyszne. Zrobiłam też lody bananowo-jogurtowe. Mrożą się. Sprzątnęłam altankę, bo jutro goście, a nie wszyscy lubią pająki krzyżaki nad stołem. Na razie krzyżaki zostały wycofane do kątów. Mam nadzieję, że jakoś wytrzymają i nie nasnują niczego przez sam środek wejścia do altany.

A na koniec dnia przyjemny spacer z psem. Ślimaki powychodziły na drogę. Znalazłam kanię - położyłam do suszenia, bo panierowanie nie pasuje do rozpiski dietetycznej.