Nawarzyłam piwa

Żyjemy w dobie przemysłowej produkcji spożywczej, która ma zapewne i swoje plusy, ale opiera się na substancjach słodzących, konserwantach i zamianie tradycyjnych procesów przerabiania surowców spożywczych na szybkie akcje fizykochemiczne w stylu "nasycanie aromatem dymu wędzarniczego" zamiast normalnego uwędzenia lub "nasycenie CO2" zamiast pozwolenia drożdżom na zrobienie naturalnych bąbelków. Akcja zawsze rodzi reakcję. Ludzie nadal chcą jeść i pić "normalne" wyroby spożywcze, więc rozwija się też sympatyczny rynek akcesoriów, naczyń, przyborów i dodatków oraz baz spożywczych do samodzielnego wyrobu różności. Można w warunkach domowych kisić, wędzić, peklować, wyrabiać wędliny i wytwarzać domowe alkohole.

Dziś napiszę o swoich skromnych na razie, ale jak najbardziej pozytywnych doświadczeniach z domowego wyrobu piwa z dostępnych w sklepach zestawów słodu chmielonego i drożdży piwowarskich.
Zasadnicze pytanie. Czy warto? Moim zdaniem warto. Już pierwsze piwo wyszło bardzo dobre. Czynności wymagane do uzyskania napoju są bardzo proste. Otrzymuje się 23 litry piwa, a wybór słodów jest całkiem spory, więc można zrobić swój ulubiony gatunek. U nas na pierwszy ogień poszedł lager, a dziś nastawiłam stout.

Lager nalany bez pianki. Nastawiony został 20 sierpnia, zabutelkowany 28 sierpnia. Zostały jeszcze trzy litrowe butelki do wypicia.

A dziś nastawiłam stout. W sklepie internetowym zamówiłam dwa zestawy, bo widzę, że puszki drożeją. Lager w sierpniu był po 55 złotych, teraz jest w promocji po 57. Na stout promocja - 39 złotych za puszkę, a w innych sklepach już po 59. Dobieram również glukozę, ale można słodzić innymi cukrami.

Potrzebny jest pojemnik fermentacyjny. Mój kosztował coś około 50 złotych. Poręczny - z kranikiem i szczelną pokrywą. Można w nim fermentować również moszcz winny. Ale jeżeli nie jesteście pewni, czy domowe piwowarstwo Was wciągnie i nie chcecie za dużo inwestować, to polecam popytać po rodzinie i znajomych o balon do wina, albo dobrze przepatrzeć kąty w piwnicy. Mam cztery balony winiarskie, a tylko jeden kupiłam. Pozostałe to klasyka: "kiedyś się robiło, a teraz stoi", "jak X żył, to robił", "weź, bo mi zagraca".
Polecam również rurki fermentacyjne z tworzywa, bo - a to ci niespodzianka - nie tłuką się. :)

Pod czerwoną pokrywką puszki umieszczona jest paczuszka drożdży piwowarskich.
Przed otwarciem puszki ze słodem dobrze jest potrzymać ją kwadransik w garnku z gorącą wodą. Słód tak jak miód - pod wpływem temperatury zrobi się bardziej lejący i łatwiej będzie go wydobyć z puszki. Stout ma słód jak smoła - przepiękny. Lager był ciemnomiodowej barwy.

Teraz potrzebny jest garnek "bigosowy". To mój najwiekszy - pięciolitrowy. Oryginalnie w przepisie należy wsypać do niego kilogram cukru i zalać go dwoma litrami wrzątku, ale ja po prostu zagotowuję najpierw te 2 litry wody, a potem wyłączam grzanie, wsypuję glukozę i mieszam całość do rozpuszczenia. Gdy glukoza się rozpuści dodaję zawartość puszki i mieszam do całkowitego rozpuszczenia.
Piwny zaczyn w międzyczasie troszkę przestygnie i można przelać go do fermentatora. Fermentator stawiam od razu w docelowym miejscu, bo napełniony będzie ciężki.
Teraz należy uzupełnić objętość dobrą wodą. U mnie kranówka jest super, a mamy jeszcze stację uzdatniania wody w domu, więc leję kranówkę. W garnku powstają mniej więcej 3 litry roztworu, więc należy dolać jeszcze 20 litrów.

Czas na dodanie drożdży. Powinno nastapić to przy temperaturze nastawu w przedziale 21-27 stopni Celsjusza. Można zmierzyć termometrem, ale "na czuja" też daje radę. Roztwór z garnka jest ciepły, więc nie dolewam lodowatej wody, tylko letniej i wychodzi w sam raz.
Drożdże należy wsypać do nastawu - jest ich zaledwie 7 gramów, ale tyle ma być - to te drobinki pływające na zdjęciu po lewej. No a potem mieszanie, aż drożdże się rozpuszczą - zaszczepią nastaw.
Czas pierwszej fermentacji, w baniaku, to 7 dni. Musi to sobie stać w cieple i spokoju. Temperatura otoczenia 18-24 stopnie. U mnie stoi w kotłowni na szafce z butami - wygodnie jest potem napełniać butelki - bez dźwigania i przenoszenia fermentatora.

Po siedmiu dniach piwo należy zabutelkować dodając do każdej butelki porcję cukru (4g na pół litra, 8g na litr). Tu już można wybrać różne rozwiązania. Zainwestować w szkło i kapslownicę, nagromadzić odpowiednią liczbę butelek po kupnym piwie z zamknięciem kabłąkowym, kupić plastikowe butelki z nakrętkami. Poszłam w plastik, bo bałam się, że szklane butelki mogą mi powybuchać. Na szczęście produkcja okazała się nie aż tak "wystrzałowa" i z tego nastawu napełnię też kilka szklanych butelek. Butelki najpierw trzyma się przez 4 dni w ciepłym pomieszczeniu, a potem, na czas klarowania, dobrze jest je przenieść w chłodniejsze miejsce (na stryszek). Piwo można pić po 2-3 tygodniach, ale producent informuje, że pełny smak uzyskuje się po 2-3 miesiącach.

Takie oto baniaczysko pozwala mi wyprodukować piwo na mniej wiecej kwartał. Po miesiącu można pić "młode" piwo, a z poprzedniego nastawu teraz raczymy się lagerem w pełni dojrzałym. Mam o kilka butelek więcej, więc czas leżakowania nowego piwa jest częściowo zabezpieczony tym z poprzedniego nastawu.

Zatem polecam. Jeżeli tylko macie ciepły kąt, w którym może stanąć fermentator, to warto. Produkcja piwa z brewkitu jest bardzo łatwa i daje dużo satysfakcji.