I po wakacjach...
Tak jak zima zaskakuje drogowców, tak koniec wakacji co roku zaskakuje mnie. Niby wiadomo, że minął dziesiąty, minął dwudziesty, minie i trzydziesty sierpnia, ale nie da się rozsądnie przygotować na ostatni dzień wakacji. W tym roku bonus – pierwszy września wypadł w niedzielę, więc wyrok odroczony został aż o jeden dzień. I tak oto odbywam tradycyjne rytuały przepierek (bo zleżały białe bluzki), prasowań i dobierań sztuk odzieży. Obuwie zmyślnie zakupione na zakończenie roku szkolnego nadal pasuje, więc tylko wydobyć i ustawić rzędem. Pogoda podobno ma się drastycznie załamać, więc choć dziś wydaje się to nieprawdopodobne zupełnie (pełne słońce i 30 stopni w cieniu), dokładam granatowy sweter chłopięcy i czarny żakiecik dziewczęcy. I jeszcze białe rajstopy.
Wraca czas budzika i budzenia, kontroli pakowania, szykowania drugich śniadań, wyprawiania w drogę, codziennej logistyki – kto o której wyjdzie, kto o której przyjdzie, kiedy kogo przetransportować. Jak to będzie? Z własnej i nieprzymuszonej woli dołożyłam do logistyki siebie. Wakacje moje trwały 20 miesięcy, a teraz wracam do pracy. Stąd parę zmian. Dzieciaki będą same chodziły i wracały ze swoich szkół, może przy kiepskiej pogodzie zdecyduję się na jakieś podwiezienie.
W lokalnych szkołach podstawowych luz. Po formalnej likwidacji gimnazjów i opuszczeniu budynku przez dwa roczniki jest sporo miejsca, lokalny samorząd i rady rodziców sfinansowały remonty. Nie będzie zmianowości, wszyscy się mieszczą. W dużych miastach nie zawsze jest tak luksusowo. Drobne komplikacje powodują "stare sześciolatki". Tych, które poszły obowiązkowo do szkoły razem z siedmiolatkami jest dużo (będą w tym roku w klasie piątej). Natomiast klasy czwarte to tak zwany "pusty rocznik" – oddziały składające się z odroczonych wówczas siedmiolatków. Stąd zmiany w liczbie etatów nauczycielskich, ruchy kadrowe. W klasie mojej córki zmieni się nauczyciel wychowawca, bo akurat dla ich pani zabrakło godzin i nie będzie już pracowała w tej szkole. Szkoda, bo pani była świetnym wychowawcą, bardzo dobrym nauczycielem języka polskiego i wkładała mnóstwo serca w pracę z dzieciakami. Pewnie nowy wychowawca też się sprawdzi, ale zawsze jest to zmiana i element niepewności dla dzieci.
W szkołach średnich różnie. Tam, gdzie nabór był dotychczas słaby, jest teraz lepiej – wreszcie jakaś odmiana, odsuwa się widmo likwidacji. Choć różowo nie jest, bo oto niby nastał szumny powrót do kształcenia zawodowego, a branżówki i technika borykają się z brakami kadrowymi. Brakuje nauczycieli przedmiotów zawodowych, brakuje matematyków, informatyków, fizyków, anglistów. W szkołach, które zawsze cieszyły się wysokim zainteresowaniem uczniów, jest tłok. Pojawiła się zmianowość. Wprawdzie jako jeden z roczników wyżu demograficznego, sama miałam w liceum elementy zmianowości. W pierwszej klasie nie zawsze zaczynaliśmy lekcje o ósmej – jeździłam na drugą, trzecią, najpóźniej na czwartą lekcję. Ale też nigdy nie wracałam później niż autobusem o 16:20 (nawet zaczynając zajęcia od lekcji czwartej). Teraz w wielu szkołach jest regularna druga zmiana, czyli codziennie zajęcia od piątej, szóstej lekcji do wieczora. Jest to cofnięcie standardów edukacyjnych o jakieś 20 lat. Nie przekonuje mnie racjonalizowanie tego stwierdzeniami "Też tak miałem i jakoś dałem radę", "Kiedyś też się chodziło na dwie zmiany i dobrze było". To nie jest dobre ani normalne, to jest parodia usługi edukacyjnej.
Za moich czasów szkolnych matematyka na maturze nie była obowiązkowa. Wybierało się matematykę, biologię lub historię. Teraz matematyka jest obowiązkowa na maturze, a w pierwszej klasie technikum w planie są tylko dwie lekcje tego przedmiotu w tygodniu. Dyrektorzy szkół sztukują ten niedostatek godzinami do swojej dyspozycji (a tych mają zaledwie 3 na cały pięcioletni cykl nauczania) lub rozszerzeniami.
Jutro tylko uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego. Apel, spotkanie z wychowawcami, jeżeli ktoś chodzi na religię to msza, jeżeli ktoś potrzebuje, to po mszy opieka świetlicowa w szkole. Nie przepadam za tym. Wolałabym, żeby to był normalny dzień. Mógłby być w strojach apelowych, z jakimś powitaniem z rana. Ale później nic nie stoi na przeszkodzie, żeby odbyły się zajęcia. Wszystkim uczniom trzeba podać lub przypomnieć zasady bezpieczeństwa, szkolne systemy oceniania, prawa i obowiązki. Nowych w szkole oprowadzić po budynku, dać okazję do zapoznania się z kolegami i nauczycielami. Wiem, że robi się to w pierwszym tygodniu, ale i tak uważam, że ta rozrzutność czasu pierwszego dnia szkoły (który tak naprawdę nie jest pierwszym dniem szkoły tylko apelem z dodatkami) nie jest niczym uzasadniona.
Najsmutniejsze podsumowanie ostatniego dnia wakacji padło w polsatowskich "Wydarzeniach". Tam młodzian zagadnięty przez reportera z właściwą dziecięcości swej szczerością stwierdził, że do szkoły nie pójdzie. Prędzej się utopi.
Strach się bać.
Post powstał w ramach edycji 72. Tematów tygodnia i nawiązuje do tematu 3 - I po wakacjach.
Zdjęcie - Pixabay License, darmowy do użytku komercyjnego, nie wymaga przypisania.
Comments