Dzień bez plecaka
Co pomyśleliście czytając hasło "Dzień bez plecaka"?
Gdy usłyszałam o tym projekcie samorządu, w pierwszej chwili pomyślałam, że rewelacja i najlepiej, żeby taki dzień był przynajmniej dwa razy w tygodniu. Oczywiście moje skojarzenie było jak najbardziej wprost - uczniowie przychodzą do szkoły przynosząc ewentualnie długopis i ołówek w kieszeni (a jeszcze lepiej, gdyby te podstawowe przybory były po prostu w klasach), a nauczyciele przygotowują a to jakieś zadania na dowolnej platformie edukacyjnej, a to materiały w notesach Teams, a to eksperymenty, a to tradycyjne karty pracy, a to zajęcia sportowe, artystyczne, praktyczne, wyjście w teren - od razu miałam sto pomysłów.
pixabay.com
Szczególnie kuszący wydał mi się ten dzień w przypadku uczniów podstawówki, którzy targają w plecakach zdecydowanie zbyt dużo wymaganych materiałów - podręczników, zeszytów, zeszytów ćwiczeń, teczek. Do tego jeszcze worek ze stojem na w-f (u syna w co drugi piątek jeszcze worek "basenowy"), jakieś materiały na technikę lub plastykę. Ręce mi opadają, gdy syn nosi do szkoły słoik na wodę, bo na plastyce ma być malowanie. Plastikowy czy jednorazowy kubeczek nie może być, bo podobno zbyt często takie się przewracają. W pandemii na niektóre lekcje muzyki każdy uczeń przynosił swoje dzwonki chromatyczne ("cymbałki"), bo nie wiem co - dezynfekcja szkolnych była niemożliwa? Przeniesienie ich z innej sali zbyt skomplikowane? Nie rozumiem takich decyzji, tak jak nie widzę trudności w zgromadzeniu 13 słoiczków (po jednym na ławkę) w jakimś niewielkim kartonie w klasie.
W szkole średniej to "dźwigactwo" mija, bo po pierwsze nauczyciele nie skupiają się na "maniu" książek i ćwiczeń - zwykle na lekcje potrzebny jest zeszyt, a pożądany aktywny udział w zajęciach, a po drugie uczniowie mają już trochę zdrowsze i mniej obowiązkowe podejście do takich rzeczy.
Dzień bez plecaka okazał się jednak czymś z zupełnie innej beczki. Otóż chodzi o to, aby spakować się do czegoś nietypowego - nie plecaka, w niektórych szkołach również nie torby, nie torebki. Ma być śmiesznie. Taki dzień organizuje jutro zarówno samorząd szkolny podstawówki, do której chodzą moje dzieci, jak i samorząd szkoły, w której pracuję - czyli pomysł chwycił zarówno wśród młodszych jak i wśród starszych nastolatków. Jest to jakiś trend, który uczniowie znaleźli w sieci. Jestem ciekawa, co zamiast plecaków przyniosą jutro uczniowie "mojej" szkoły i co będzie hitem w szkole podstawowej.
Moja córka zamierza spakować się do garnka. Duży garnek już wyszorowała - dałam jej stary, używany na kuchence gazowej, bo ewentualne upuszczenie i wykrzywienie dna moich nówek na płytę indukcyjną to raczej taka niefajna wizja. Zaraz zrobi próbę obciążeniową i ma zdecydować, czy poniesie garnek całą drogę do i ze szkoły, czy transport odbędzie się w dużej torbie, którą zostawi w szatni i dopiero po szkole będzie chodziła z garnkiem. Syn wybrał prostsze i znacznie poręczniejsze rozwiązanie - zamierza spakować się w pudło po pięciokilowym proszku do prania. Poręcznie, bo pudło wydaje się wytrzymałe i ma rączkę do niesienia - prawie jak walizka.
Ale wiecie co? Nikt z nauczycieli moich dzieci nie zapowiedział im, że skoro dzień bez plecaka, to na przykład można nie zabierać podręcznika czy zeszytu ćwiczeń. Zatem w tych zabawnych, ale raczej średnio korzystnych dla kręgosłupa plecakozastępcach należy przytargać zwyczajowy nabój rzeczy. Czyli pewnie niektórzy rodzice podwiozą do szkoły dzieci, których normalnie podwozić nie trzeba.
Nie o taki dzień bez plecaka nic nie robiłam.
Comments