Złota jesień we Wrocławiu

Rodzinna wycieczka do Wrocławia - Panorama Racławicka i miejskie atrakcje


Okazuje się, że podręcznik historii dla klasy IV może zainspirować ucznia. Pomysł wyjazdu do Muzeum Narodowego we Wrocławiu pojawił się jeszcze przed wakacjami, ale ponieważ od początku dzieci przyjęły założenie, że ma to być wycieczka pociągiem, to na jego realizację musieliśmy zaczekać do zakończenia remontu linii kolejowej.

Coż takiego zawierał wspomniany podręcznik? Otóż temat omawiający dokonania Tadeusza Kościuszki zilustrowany był fragmentem obrazu Panorama Racławicka. Podpis informował, że jest to obraz o ponadstumetrowej długości i znajduje się we Wrocławiu.
"- Mamo, a ty widziałaś ten obraz? - Tak, widziałam. - Jak on wygląda? Jak wisi? - W specjalnym okrągłym budynku. Jest zszyty i ogląda się go od środka. - A gdzie ma drzwi? - Nie ma. Wchodzi się przejściem podziemnym. - Ale super! Pojedziemy? - Pojedziemy."

Tak to zwykle jest z atrakcjami, które ma się pod nosem, że odwiedza się je stosunkowo rzadko. W Panoramie Racławickiej byłam z tatą w 1986 (!) roku. Była to wycieczka zorganizowana przez zakład pracy. Moja mama nie była w Panoramie wcale, więc od razu trafiła na listę uczestników wycieczki. Spontanicznie dokooptowaliśmy jeszcze moją siostrzenicę.

Kupując bilety do Panoramy Racławickiej, która jest częścią Muzeum Narodowego we Wrocławiu, możemy zwiedzić również inne ekspozycje i mamy na to trzy miesiące od daty seansu w samej Panoramie. Gmach główny muzeum znajduje się w pobliżu rotundy Panoramy Racławickiej, więc postanowiliśmy zwiedzić tego dnia także tamtejsze wystawy stałe. Bilet uprawnia również do odwiedzenia Muzeum Etnograficznego i Pawilonu Czterech Kopuł, ale na to trzeba mieć przynajmniej jeszcze jeden dzień (przyjechać do Wrocławia na weekend lub wykorzystać trzymiesięczy czas ważności biletu i zwiedzać podczas kolejnych wizyt w mieście). Zdecydowanie polecam zakup biletów przez internet. Wprawdzie będziemy wówczas zobowiązani do stawienia się na konkretną godzinę, ale pula biletów do zakupienia na miejscu w kasie jest niewielka i może się okazać, że trzeba będzie czekać na znacznie późniejszy seans lub wcale nie zobaczymy obrazu.

Gotowi? W drogę!

W sobotę 26 października, która według prognoz pogody miała być ciepła i słoneczna wstaliśmy o zwykłej "szkolnej" porze - ja o 6:30, dzieci o 7:00. Zjedliśmy śniadanie i około ósmej byliśmy w punkcie zbiórki, czyli w domu moich rodziców. Już w komplecie, całą piątką powędrowaliśmy pieszo na dworzec kolejowy. Piętnastominutowy spacer przed godzinną podróżą to miły poranny rozruch. Skład grupy - dwie osoby dorosłe i troje dzieci - to klasyka biletu rodzinnego. Warto pytać w kasie (lub u konduktora, gdy tak jak u nas na dworcu nie ma kasy) o aktualne zniżki rodzinne lub weekendowe. Do stacji Wrocław Główny dojechaliśmy zwykłym pociągiem regio. Na miejscu byliśmy około 9:30, czyli na dwie godziny przed seansem w Panoramie Racławickiej, zatem mogliśmy sobie pozwolić na leniwy spacer po mieście z zaglądaniem tu i tam.

Ulica Piłsudskiego systematycznie pięknieje. Tym razem w oko wpadł mi Hotel Piast. Odnowiona elewacja prezentuje się wspaniale - stonowane kolory jasnego i ciemnego piaskowca w połączeniu ze złotym detalem tworzą naprawdę eleganckie zestawienie. Hotel zbudowano w 1908 roku. Nazywał się wówczas Hotel Kronprinz (niem. książę koronny, następca tronu). Dziś wygląda również znacznie bardziej "książęco" niż "piastowsko".

NOT (Naczelna Organizacja Techniczna) również ma przepiękną, historyczną siedzibę. Gmach Landeshaus der Provinz Schlesien (Sejmu Prowincji Śląskiej) wybudowano w 1895 roku. Ma piękne wnętrze - jeżeli będziecie mieli nieco więcej czasu, polecam po prostu zajrzeć do środka.

Atrakcje miejskiego spaceru. Arlecchino Alessandro Mendinego stoi obok Teatru Muzycznego Capitol. I coś co dzieci po prostu uwielbiają, czyli tropienie krasnali. Według strony krasnale.pl jest ich 382 i wciąż przybywają nowe.

Miejski spacer to również okazja do zakupów. Takiego na przykład Empiku nie ma w małym miasteczku. Jest za to w domu handlowym Renoma (dawniej Powszechny Dom Towarowy czyli "PeDeT", dawniej Warenhaus Wertheim). Renoma ma przepięknie odnowioną elewację i bardzo nowoczesne, typowo centrohandlowe wnętrza. Po ostatniej rozbudowie na styku starej i nowej części zbudowano szklany mondrianowski hol północny.

Empik, na trasie do Rynku jeszcze Dedalus i tak oto w plecaku miałam sześć nowych książek. Oto dwie z nich.

Za Przejściem Świdnickim było już dość gęsto od wycieczek. Japończycy, Niemcy, Rosjanie. Turyści indywidualni, grupki małe, grupy duże. Na Rynku mnóstwo głów i prześliczny późnogotycki Stary Ratusz. Postanowiliśmy nie lawirować pomiędzy turystami podziwiającymi Rynek i skręciliśmy w prawo - w ulicę Oławską i zaraz w następną w lewo, w Szewską, aby zajrzeć do katedry św. Marii Magdaleny.

Wnętrze jest piękne - surowe, gotyckie. Ponieważ godzina naszego seansu była już całkiem bliska, nie wchodziliśmy na Mostek Pokutnic czyli łącznik pomiędzy wieżami katedry, biegnący na wysokości około 45 metrów. Jest to jeden z ciekawszych punktów widokowych Wrocławia. Zwany jest również Mostkiem Czarownic. Na mostek popatrzyliśmy z dołu - tak jak lekkomyślna młodzież wrocławska prowadzana tam niegdyś przez matki, aby zobaczyć pokutujące dusze wijące się na mostku i pod wpływem takiego memento ogarnąć się nieco. W dzień dusze nie kręciły się po mostku, więc w odpowiednio sowizdrzalsko-lekkomyślnym nastroju ruszyliśmy dalej.

Gdy budowano Galerię Dominikańską, opinie o jej architekturze były różne. Czy wpisze się ona w pejzaż miasta, czy będzie po prostu szpetnym klocem? Uważam, że z większości miejsc prezentuje się kiepsko i stwarza wrażenie bałaganu. Ale ma jedną dobrą stronę. Przeszklenia od strony północnej, w których odbija się kościół św. Wojciecha to całkiem udana część molocha. Stąd już blisko do Panoramy Racławickiej. Idziemy jeszcze kawałek prosto, skęcamy do parku Juliusza Słowackiego i oto powoli spośród drzew i krzewów wyłania się charakterystyczna rotunda.

Obejrzeliśmy budynek z zewnątrz. Jest to projekt oryginalny i robiący wrażenie. Beton, kamień i otaczająca zieleń (złocąca się i brązowiejąca jesienią) tworzą bardzo miłą dla oka kompozycję. Szczególnie ładnie wyglądają pnącza na ścianach rotundy - nawet gdy są już bezlistne, dają wrażenie zmiękczenia bryły.

Seanse rozpoczynają się co pół godziny i trwają pół godziny. Gdy wychodzi wcześniejsza grupa, wpuszczana jest kolejna. Nie wolno wnosić plecaków, ale tuż obok wejścia znajduje się bezpłatna szatnia. Nie czekaliśmy długo, gdyż do środka weszliśmy na 5 minut przed naszym seansem. Nie ma sensu przybywać znacznie wcześniej, gdyż wszystko odbywa się bardzo punktualnie. Nie trzeba być wcześniej przygotowanym. Wszystkiego można dowiedzieć się na miejscu.

Wchodzimy podziemnym tunelem i zarówno dzieci jak i ja aż wzdychamy z zachwytu. Światło w rotundzie jest niesamowite. Obraz czaruje widza i żadne zdjęcia ani filmy zamieszczone w sieci nie oddają tego niezwykłego efektu gry światła z obrazem. Gdy próbowałam jakoś "na chłodo" analizować, jakie są składowe tego niezwykłego wrażenia, doszłam do wniosku, że ogromna w tym rola nieba, które jest namalowane tak, że doskonale oddaje właśnie taki przygaszony kwietniowy poblask całego nieboskłonu z rozproszonymi chmurami (podobnie bywa też w październiku).

Polecam po prostu cieszyć się tym niezwykłym efektem i przenieść się w czasie. Może do czasów Bitwy pod Racławicami, a może do przełomu XIX i XX wieku, gdy we Lwowie zwiedzający doświadczali takiego właśnie efektu 3D.

Efekt zatarcia granicy widz - obraz potęguje plastyczna kompozycja pomiędzy platformą dla zwiedzających a samym płótnem. Dwa powyższe zdjęcia przedstawiają właśnie takie plastyczne ciekawostki. Nie mam pojęcia, w którym miejscu brzozowy drążek "wychodzi z obrazu". Znacznie łatwiejsza jest identyfikacja rosnących brzózek - otóż ta najbliżej widza, największa, rozpoczynająca szpaler brzóz wzdłuż wiejskiej drogi jest prawdziwa, stoi jeszcze w przestrzeni przed płótnem, pozostałe są namalowane.
Podczas seansu wysłuchuje się nagrania, które jest bogate w informacje, ale jednocześnie podane przystępnym językiem, bez przeładowania trudnymi terminami, więc również dla dzieci wszystko jest zrozumiałe i nie nuży. Komentarz dostępny jest w 16 językach - obcokrajowcy oglądają obraz ze słuchawkokształtnym urządzonkiem.

Gdy obsługa muzeum zaprasza zwiedzających do wejścia, podaje garść informacji. Między innymi pada zachęta do zwiedzenia małej rotundy. Jednak po seansie tylko pojedyncze osoby udały się do tej części budynku. Być może myląco działa napis 'toalety' umieszony przy wejściu. W małej rotundzie znajduje się makieta pola bitwy oraz ekspozycja „Barwa i broń wojsk walczących pod Racławicami 4 kwietnia 1794”. Jest to 107 figurek żołnierzy w mundurach różnych formacji biorących udział w bitwie oraz figurki koni, modele armat.

Na pożegnanie machał nam krasnal. Nie przedstawił się, więc dzieci ochrzciły go imieniem Kościuszek. W domu sprawdziliśmy, że naprawdę nazywa się Panoramik. No i siedzi on na koniku. Jak się nazywa koń pasujący gabarytami do krasnoludka?

Do Muzeum Narodowego jest bardzo blisko - 180 metrów. Myślałam, że przejdziemy tam w trzy minuty, a tu tyle ciekawych rzeczy po drodze. Naprzeciwko Panoramy, przed Bastionem Ceglarskim, pobliska galeria wystawiła obrazy i rzeźby. Oczywiście obejrzeliśmy. Potem dzieci zapragnęły wejść na bastion. Czemu nie? Weszliśmy. Są ławeczki, jest ładny widok na rotundę, ale zróbmy w tył zwrot.

Ostrów Tumski jak z pocztówki. Nie bez kontrowersji. Biała Biblioteka Archidiecezji Wrocławskiej ukończona w 2016 roku. Wciąż bardzo mocno wyróżnia się na czerwonoceglanym tle pozostałej zabudowy. Jednego nie można jej odmówić - bardzo przykuwa uwagę.

Z bastionu zeszliśmy nad Odrę i przez mostek nad wlotem (wpływem?) do Zatoki Gondol powędrowaliśmy do Muzeum Narodowego. Muzeum mieści się w pięknym dziewiętnastowiecznym gmachu. Był on budowany w latach 1883-1886 jako siedziba Rejencji, czyli Zarządu Prowincji Śląskiej. Ponieważ w modzie było wówczas różnego typu "neo", wybrano projekt Karla Friedricha Endella w stylu neorenesansu niderlandzkiego. Gmach jest przepięknie porośnięty winobluszczem, który jesienią wybarwia się na czerwono. Wnętrza są naprawdę reprezentacyjne. Na drugim piętrze natrafiliśmy na sesję ślubną - panna młoda biegała krużgankiem.

Nie umiem ocenić, ile czasu należałoby przeznaczyć na zwiedzenie całego Muzeum Narodowego. Dziecięca cierpliwość jest ograniczona, więc postanowiliśmy wybrać dwie wystawy. Dokładniej obejrzeliśmy "Sztukę śląską XIV-XVI wieku", a na zasadzie powolnego spaceru zwiedziliśmy "Sztukę śląską XVII-XIX wieku". Eksponaty są przepiękne. Doskonale zakonserwowane, pięknie wyeksponowane. Znalazłam dwa wyobrażenia mojej świętej patronki - nie omieszkałam sfotografować.

Dalszy plan pierwotnie był taki - po Panoramie i Muzeum Narodowym czas na zbytki konsumpcji, może jeszcze jakieś zakupy, więc stosowna byłaby pobliska Galeria Dominikańska. Ale dzieci zdecydowały inaczej. Pamiętacie małą wycieczkę do "Nawy"? Otóż właśnie dzieci pamiętały ją bardzo dobrze i uznały, że ich kuzynka musi koniecznie zobaczyć tę rzeźbę. Był to pomysł niezgorszy, bo do "Nawy" jest z muzeum jakieś 700 metrów a idzie się bulwarem Xawerego Dunikowskiego - wzdłuż Odry. A nad Odrą latają ptaki Magdaleny Abakanowicz.

Po drodze jednak postanowiliśmy coś zjeść. Również w sprawdzonym miejscu czyli w Hali Targowej. Można tam posilić się i barowo (pierogi, klasyczny obiad), i bardziej fastfoodowo, i cukierniczo. No i można kupić coś, co lubimy (polecam stoisko z kawą), albo nie kupić i potem żałować (nie kupiłam słoniny konserwowej).

W "Nawie" jak zwykle sporo spacerowiczów i turystów. Z mamą odpoczęłyśmy trochę na nagrzanych słońcem kamiennych ławach, a dzieci po swojemu oswajały sztukę. Żadne nie utknęło pomiędzy żebrami "Nawy".

Z Wyspy Daliowej postanowiliśmy iść w kierunku dworca, ale przez Rynek. Na placu Nankiera znajduje się ścieżka historii Wrocławia, czyli tablice wmurowane w chodnik. Szliśmy sobie cofając się w czasie i odgadując, jakie wydarzenie upamiętnia dana tablica. Nie odgadliśmy roku 1793, ale na początku ścieżki (czyli na końcu naszej wędrówki) znajduje się tablica informacyjna. 1793 - rewolucja krawców.

Powędrowaliśmy dalej ulicami Uniwersytecką i Kuźniczą. Na Rynku nie było już aż tak wielu turystów (pora obiadowa?), a i na Świdnickiej można było swobodnie spacerować. Tu przeznaczyliśmy jakieś pół godzinki na zakupy odzieżowe. Dla tych, którzy zostali w domach kupiliśmy wafelki krasnala Pomagajka i ogromne pączki z Naszej Pączkarni.

I czas był już najwyższy aby bez zbaczania z drogi kierować się na dworzec. Dworzec wspaniały, pięknie wyremontowany. Gdy przypominam sobie jego wersję z własnych lat studenckich, to mam swoisty zgrzyt w mózgu. Zniknęły chaotyczno-partyzanckie budki-dostawki z knyszami, jest czysto, przestrzeń jest po prostu zupełnie inna. Teraz widać, jak pięknym budynkiem jest dworzec.

I jeszcze pewien szczegół, który zaskoczył moją mamę. Otóż ja ustawiłam się w kolejce po bilety, a wycieczka usiadła nieopodal. Po chwili widzę, że moja mama macha do mnie ręką i gestem pokazuje, że przy innych kasach nie ma kolejki, podróżni są obsługiwani na bieżąco. Najpierw pokiwałam głową, że widzę, a później pokręciłam, że nie idę. Nie wiem, czy mama coś zrozumiała z tego nieco sprzecznego komunikatu, ale widocznie postanowiła zaufać dziecku swemu i zaczekać.
O co chodzi? Otóż nie zauważyła (i być może niektórym podróżnym również to umyka), że na dworcu głównym rozdzielono sprzedaż biletów - inne okienka sprzedają bilety na pociągi międzynarodowe i Intercity, inne na pociągi Regio, inne na Koleje Dolnośląskie. Ot, taki smaczek.

Słoneczny Wrocław pożegnał nas o godzinie 16:00 widokiem lśniącego Sky Tower. Czyżby miasto samo podsuwało nam pomysł na kolejną wycieczkę? Taras widokowy na 49 piętrze to jest coś.
Wróciliśmy pociągiem Intecity, który dowiózł nas do domu w 38 minut. Tego dnia zrobiłam 22,5 tysiąca kroków. Piękne było to wrocławskie pożegnanie złotej jesieni.


Post powstał w ramach edycji 80. "Tematów tygodnia" i nawiązuje do tematu 3. Dawno Cię nie widziałem. Panorama Racławicka 33 lata później.