Lubiąż - wycieczka dla małych i dużych

Dolnośląskie wycieczki rodzinne powracają w nowym sezonie!
Dawno nigdzie nie byliśmy - czas zatem wyruszyć na spotkanie z dolnośląskimi zabytkami. Dziś mam dla Was relację z wycieczki, którą odbyliśmy w maju, a przygotowania do niej to było typowe "samosię". Zatem wycieczka samoorganizująca.

W serwisie społecznościowym pojawiła się zapowiedź wydarzenia "Poznaj Lubiąża tajemnice od strychu po piwnice", czyli rozszerzonego zwiedzania z przewodnikami obiektu, który właściwie jest nieporównywalny z żadnym innym. Takie wydarzenia mają swoje plusy i minusy. Plus to udostępnienie dla turystów przestrzeni na co dzień niedostępnych, minus - wysokie prawdopodobieństwo, że będzie tłoczno. Plus jest ogromny i kuszący. Minus postanowiłam nieco zmniejszyć decydując, że wyjechać musimy na tyle wcześnie, aby zwiedzanie rozpocząć z najwcześniejszymi grupami.
Do sprawdzenia pozostał tylko dojazd. I tu miłe zaskoczenie - dzięki obwodnicy Wrocławia jest on dość szybki i wygodny.

O klasztornym zespole pocysterskim pisze się, że pod względem wielkości jest drugi w Europie, zaraz po hiszpańskim Escorialu. Pod względem liczb (wymiary, kubatura) jest to oczywiście stwierdzenie prawdziwe, ale nie oddaje ono specyficznego charakteru lubiąskiego obietu. Escorial powstał z woli króla hiszpańskiego - jest to obiekt o znaczeniu narodowym, miejsce pochówku królów i książąt, leżący w bliskiej odległości od stolicy państwa. Polskim odpowiednikiem jest zatem Wawel.
A Lubiąż? Opactwo cysterskie w Lubiążu wzniesione zostało przez zakon i na potrzeby zakonu. Cystersi praktykujący prostotę i w teorii wyrzekający się bogactwa wybudowali dla siebie gigantyczny wręcz obiekt w zdobnym stylu barokowym. Opat zakonu posiadał w obrębie kompleksu pałac porażający wręcz ogromem i przepychem. Cele mnichów (każdy zajmował jedną lub dwie) były okazałe, ze zdobnymi sklepieniami. Nie był to również szczególnie liczny klasztor. W ogromnym gmachu w czasach najwyższej liczebności mieszkało 50 mnichów. Kompleks klasztorny jest po prostu gigantyczny. Jego wielkość robiłaby ogromne wrażenie w największych światowych stolicach, a na obrzeżach malutkiego Lubiąża, wśród lasów, w sąsiedztwie Odry, ot tak - pośrodku niczego, po prostu szokuje.

W Lubiążu byłam w latach dziewięćdziesiątych. Był to wówczas dodatkowy punkt wycieczki szkolnej. Wtedy po prostu podeszliśmy pod klasztor i obejrzeliśmy go z zewnątrz. Był ogromny, szary i właściwie stanowił jedną wielką niewiadomą. W kolejnych latach media donosiły o działaniach fundacji ratującej obiekt przed zniszczeniem, o remoncie dachu (2,5 hektara powierzchni!), o wizycie Michaela Jacksona w obiekcie i potencjalnych inwestycjach w europejską siedzibę gwiazdora.
Obiekt był zbyt duży nawet dla Michaela. Dziś są plany przejęcia kompleksu przez Skarb Państwa lub samorząd wojewódzki, a na razie opiekuje się nim Fundacja Lubiąż.

Gdy w niedzielne przedpołudnie dotarliśmy do Lubiąża, okazało się że obiekt jest w pełnej gotowości na przyjęcie zwiększonej liczby turystów. Klasztor posiada stały parking, ale na te dni wykoszono również błonia i wytyczono dodatkowe miejsca parkingowe, na które kierowali pomocni panowie z obsługi. Przez kilka dni poprzedzających wydarzenie, do odwiedzenia opactwa zachęcało Radio Wrocław, a to dość dobra reklama. Przybyliśmy około 9:30, a gdy wyjeżdżaliśmy o 15, trawiasty parking był wypełniony po brzegi.

Tak oto prezentuje się krótszy bok opactwa. W tym właśnie skrzydle znajduje się wysoka na dwa piętra sala książęca.
Wyszliśmy z parkingu i powędowaliśmy do wejścia głównego. Tu widać już efekty postępującej renowacji elewacji. Część najdłuższej w Europie barokowej fasady (223 metry!) jest już odnowiona.
Z bramy można skręcić do korytarzy i zwiedzić bazpłatnie mniejsze ekspozycje stałe.

Tego dnia dziedziniec opactwa tętnił życiem - były stoiska spożywcze, dmuchańce dla maluchów, stoiska z rękodziełem i wyrobami lokalnymi. Na dziedzińcu znajdował się również drewniany domek kas i informacji. Zakupiliśmy bilety na wszystkie trzy dostępne tego dnia trasy zwiedzania (piwnice, rozszerzona trasa główna, strych) i za radą pań udaliśmy się do wejścia do piwnic, od których rozpoczęliśmy zwiedzanie.

Pan przewodnik ciekawie opowiadał o historii Lubiąża, pokazując na trasie zwiedzania piwnice najstarsze, dawne klatki schodowe (osobne dla opata i mnichów, osobne dla służby), szyby wind, zejścia na niższe kondygnacje podziemne. Gdy król pruski skasował zakon, w gmachu działał szpital psychiatryczny - w części klasztornej dla uboższych pacjentów, w pałacu opata leczono chorych arystokratów.
W czasie wojny w opactwie działał ośrodek badawczy i fabryka - prawdopodobnie filia Telefunkena. Tajne laboratoria ulokowano właśnie w piwnicach. Montowano tu części do rakiet V1 i V2, budowano urządzenia radiowe, pracowano nad zminiaturyzowanym radarem i prawdpodobnie skonstruowano pierwszy tranzystor.

W piwnicach grupa turystów liczyła około 25 osób, ale trasę główną zwiedzaliśmy już tłumnie. Na szczęście przestronność obiektu pozwala uniknąć tłoku, nawet gdy grupa liczy około 50 osób.
Trasa główna to ponad półtorej godziny zwiedzania - od sali książęcej, poprzez cele klasztorne, bibliotekę (w której prowadzone są prace renowacyjne), letni refektarz, korytarze otaczające oba dziedzińce, aż po bazylikę Wniebowzięcia NMP i kaplicę książęcą (niedawno zakończono jej renowację).

Przewodnik na trasie opowiadał bardzo barwnie i ciekawie - o zakonie, losach opactwa, lubiąskich tajemnicach i niewiadomych, o czasach powojennych (gdy znajdowała się tu składnica Domu Książki) i dzisiejszej sytuacji obiektu. Prezentował również zabytki sztuki, które udało się zachować do dziś i odrestaurować.
Najpiękniejsza z sal opactwa - sala książęca przetrwała w nienaruszonym stanie właściwie dzięki temu, że w czasach, gdy znajdował się tu szpital, była zamknięta - niedostępna dla pracowników i pacjentów, a po wojnie przez strop wpadł do sali i zabił się na miejscu żołnierz Armii Czerwonej i Rosjanie odpuścili eksplorację tej części gmachu.

Sala jest bardzo bogato dekorowana - pełna rzeźb i obrazów. Sufit pokrywa malowidło z elementami barokowego 3D, całe ściany wykończone są stiukiem weneckim. Wejścia strzeże dwóch ciemnoskórych atlantów.

W komnatach pałacu opata zachowały się freski Michaela Willmanna - śląskiego Rembrandta, który w ostatnich latach życia pracował na zlecenie zakonu i w lubiąskim opactwie został pochowany.

Wspaniale prezentuje się odrestaurowany refektarz letni. Tu mnisi w milczeniu spożywali posiłki. Nie zachowała się niewielka ambona, z której odczytywano Pismo Święte.

Wędrówkę przez kolejne sale i korytarze kończy wizyta w kościele i kaplicy. Kościół podczas II wojny światowej został przez Niemców opróżniony ze sprzętów i dzieł sztuki. Wywieziono je do Krzeszowa i Lubomierza, a po wojnie zostały rozdysponowane przez Polaków do innych kościołów. Obrazy Willmanna trafiły do Warszawy. Na koniec wojny Rosjanie splądrowali i rozgrabili krypty pod kościołem, profanując szczątki 98 książąt śląskich, opatów, mnichów i zasłużonych dla zakonu.
Kaplica książęca ma rodowód piastowski. Ufundował ją książę legnicki Bolesława III i tu został pochowany.

Po zwiedzaniu trasy głównej zdecydowaliśmy się na odpoczynek na dziedzińcu opactwa. Do zwiedzenia pozostały nam już tylko strychy. I tu nasz odpoczynek został przymusowo wydłużony, bo turystów wciąż przybywało, a na tę trasę wpuszczano po 50 osób co pół godziny. Nie załapaliśmy się do pierwszej pięćdziesiątki - musieliśmy zaczekać na kolejną turę.
Wejście na strych zajduje się po drugiej stronie dziedzińca. Z tej strony widać, jak solidnie zostało ufortyfikowane całe opactwo.

Na strychu mój mały aparat nie poradził sobie najlepiej. A jest to zdecydowanie najbardziej niesamowita trasa. Wędruje się w półmroku, drewnianymi pomostami opartymi na konstrukcji krokwi.
Przewodniczka opowiadała o różnych ciekawostkach konstrukcji i o tym, jak funkcjonowały różne instalacje budynku - przez strych przechodzą liczne kominy wentylacyjne i grzewcze, znajdują się tu wielkie zbiorniki na wodę. Strychami okrążyliśmy dziedziniec budynku - przeszliśmy nad kościołem i budynkami klasztornymi.
Konstrukcję drewnianą dachu cieśle wykonywali na ziemi - tu docinano kłody modrzewiowe na odpowiednią długość, wykonywano zaciosy i różne typy połączeń. Następnie przygotowaną belkę oznaczano ciesielskimi znaczkami, wciągano na dach i tam wedle oznaczenia włączano do budowanej konstrukcji. I musiało pasować.

Na strychach widać również klamry, którymi spięto w wielu miejscach ściany budynków kompleksu. Górą ściany zewnętrzne zaczęły odchylać się na zewnątrz, ale po dokonanych spięciach i naprawach utrzymują pion.

Opactwo cysterskie w Lubiążu robi ogromne wrażenie. Trudno sobie wyobrazić, jaka mogłaby być jego współczesna funkcja. Setki metrów korytarzy, wysokie pomieszczenia (które Prusacy w czasach funkcjonowania szpitala próbowali w części kompleksu obniżyć), archaiczny system ogrzewania, trudności w zaadaptowaniu do jakiejkolwiek użyteczności publicznej czy funcji hotelowej.
Skąd ówczesny rozmach i potęga zakonu? Cystersi byli bajecznie wprost bogaci. Kandydat na mnicha musiał być wykształcony, pochodzić z dobrej rodziny i wnieść posag, zatem z każdym nowym zakonnikiem rósł cysterski majątek, bo posag to nie było tylko złoto czy sprzęty, ale po prostu całe wioski, folwarki, młyny, pola i lasy. Lubiąski klasztor znany jest również jako kuźnia falsyfikatów. Gdy niepiśmienny książę z pomocą mnicha zapisywał 6 wiosek innemu również niepiśmiennemu księciu, to sporządzony dokument zawierał na przykład zapis "3 wioski księciu, a 3 wioski zakonowi cystersów". Przez 650 lat obecności cystersów w Lubiążu majatek za sprawą posagów oraz nadań książęcych rozrósł się do 65 wsi i 15 folwarków na samym Śląsku. Cystersi budowali również stawy rybne i uzyskiwali dochody ze sprzedaży dozwolonych w czasie postów ryb.

Zdecydowanie warto odwiedzić Lubiąż. W dzień, w którym otwierane są dodatkowe trasy, trudno jest zrobić zdjęcia bez tłumu zwiedzających, ale warto tam być - popatrzeć, posłuchać, przewędrować korytarze tej gigantycznej dziewiątki (taki kształt ma opactwo z lotu ptaka).

Z dziedzińca jeszcze ostatni rzut oka na ogromne hełmy wież skąpane w popołudniowym słońcu.

To była wycieczka pełna wrażeń. Długo rozmawialiśmy o tym, jakie mogłoby być współczesne przeznaczenie budynku, czy ze względu na swój ogrom ma on szansę na pełne odrestaurowanie. Zarówno dzieci jak i moi rodzice byli pod wrażeniem budowli - tak gigantycznego obiektu jeszcze nie zwiedzaliśmy. A mnie Lubiąż śnił się już kilka razy - jest to zabytek, którego nie sposób zapomnieć.

Gorąco polecam!

Opactwo Cystersów w Lubiążu, 51°15′46″N 16°28′05″E
Na mapie