"Kwinkunks", Charles Palliser - polecam polecone
Kwinkunks. Spuścizna Johna Huffama to naprawdę świetna powieść nawiązująca do najlepszych tradycji brytyjskiej literatury wiktoriańskiej. Napisanie jej zajęło Charlesowi Palliserowi prawie 12 lat. I nie piszę tego dlatego, że ogormny nakład pracy w tym przypadku przełożył się na rewelacyjny efekt końcowy (bo przecież nie musiał), a dlatego, że autorowi w ogóle udało się ukończyć ten monumentalny projekt i nic nie stanęło na przeszkodzie wydaniu książki.
Ogromnie szkoda, że Kwinkunks nie zdobył w Polsce większego rozgłosu. Ponieważ można określić tę powieść jako dość niszową, nie spodziewałabym się również rychłego wznowienia. Polskie wydanie I z 2003 roku jest jak na razie jedynym. Nie jest to też książka dostępna powszechnie w bibliotekach - na całym Dolnym Śląsku egzemplarze posiadają tylko trzy biblioteki publiczne. Swój egzemplarz kupiłam na Allegro - używany, w stanie dobrym.
Skąd dowiedziałam się o istnieniu tej powieści? Z najlepszej i niezawodnej poczty pantoflowej - na openhive.chat. @angatt zna już trochę mój gust i po trafionym w dziesiątkę Andrzeju Barcie, poleciła mi właśnie tę powieść.
Kwinkunksa czytałam powolutku. Po kilka rozdziałów. Konstrukcja powieści pozwala zarówno "połykać ją" całymi częściami, których jest pięć, czytać księgami, których w każdej części również jest pięć, jak i sączyć rodziałami (po pięć w każdej księdze - a to niespodzianka). Tytułowy kwinkunks to pięcioelementowy wzór geometryczny - tak jak pięć oczek na kostce do gry. W powieści kwinkunksy pojawiają się w herbach rodowych i tę właśnie pięciokrotność autor postanowił wykorzystać również budując kompozycję tekstu.
Czy jest to kalka powieści wiktoriańskich? O, zdecydowanie nie. Wprawdzie narracja nawiązuje do klasycznych dzieł Dickensa czy sióstr Brontë - świat jest opisany niesamowicie plasycznie, rysy psychologiczne postaci są świetnie wydobyte, fabuła opiera się na opowieści o kilkunastu latach życia bohatera i poprzetykana jest sowicie intrygującymi wątkami (te wszystkie cechy powinna mieć w zasadzie każda dobra powieść), a akcja osadzona jest właśnie w epoce wiktoriańskiej. Pojawiają się tu jednak pewne zabiegi, których nie znajdziemy w powieściach stupięćdziesięcioletnich. Autor wyłamuje się z niektórych ograniczeń gatunku, bawi konwencją, wreszcie wprowadza strukturę formalną charakterystyczną dla niektórych dzieł literatury XX wieku. I najciekawszy smaczek - w Kwinkunksie mamy do czynienia z "ukrytą narracją". Jest to moim zdaniem zabieg genialny, niesamowicie angażujący czytelnika i sprawiający, że prawdopodobnie powieść tę będę pamiętać do końca życia.
Kilka słów o fabule. Powieść opowiada o losach Johna Huffama, którego poznajemy jako kilkulatka wiodącego sielankowe życie na angielskiej prowincji. Sielankowy nastrój pryska bardzo szybko, ustępując miejsca wydarzeniom niebezpiecznym, postępującemu niedostatkowi i sytuacjom tragicznym. I tak towarzyszymy bohaterowi przez kolejne lata, stopniowo odkrywając wraz z nim tajemnice rodów, z których się wywodzi, poznając kolejnych krewnych i przodków, kibicując mu w walce z przeciwnościami losu. Powieściowy samograj. Najlepsze wzorce, sprawdzające się od czasów Dickensa (David Copperfield) po J.K Rowling (Harry Potter).
Gdzie zatem w tak czytelnym schemacie autor znalazł miejsce na "ukrytą narrację"? W większości rozdziałów narratorem jest John - najpierw dziecko, potem podrostek, wreszcie młody człowiek. Czytając wpadamy zatem w sprytnie zastawioną przez autora pułapkę. Z własnej perspektywy i jako osoby dorosłe natychmiast wychwytujemy momenty, kiedy dziecięcy czy nastoletni bohater interpretuje zdarzenia, zachowania, postępowanie innych dramatis personae w sposób czasem naiwny, czasem zbyt skomplikowany, a czasem po prostu dochodzi do wniosków, które dla nas są nie do końca uprawnione. W ten oto sposób powstaje naturalny rozdźwięk i mózg czytelnika zaczyna podążać za właśnie tak zarzuconą przynętą. Tym właśnie jest ukryta narracja - obrazami i interpretacjami, które powstają w umyśle czytelnika, a których pojawienie się zaplanował autor. Przestrzenie interpretacyjne nie są jednak ograniczone przez Pallisera, który unika zbędnych dosłowności i opisując wydarzenia nie narzuca gotowych rozwiązań. W Kwinkunksie chodzi o rodzinne sekrety, a jak wiemy każdy ma w takich kwestiach własny ogląd i oceny postępowania swego i innych osób.
I tak czasem ma się ochotę krzyknąć "Do licha! John! Nie wierz tej babie!", czasem tylko westchnąć "No tak, kłopoty gotowe", ale znacznie bardziej pasjonujące i kluczowe są kwestie przeszłych wydarzeń okrytych tajemnicą.
Tyle musi wystarczyć. Jeżeli lubicie sążniste powieści z drugiej połowy XIX wieku, i akceptujecie zakończenia otwarte, to zapewne spodoba się Wam również Kwinkunks.
Wadą ale i smaczkiem tej książki jest sposób jej wydania. Sama powieść liczy sobie 1145 stron, do tego dochodzą drzewa genealogiczne, herby, spis bohaterów i posłowie autora. Łącznie 1176 stron w formacie 21 cm. Klasyczna cegła, najlepiej byłoby czytać tak jak w średniowiecznych lektoriach - na pulpicie z podpórką. Przy czytaniu w łóżku można łatwo acz niechcący zniszczyć grzbiet lub oderwać okładkę. Znacznie poręczniejsze byłoby wydanie z podziałem na 5 tomów.
Jak zwykle po lekturze zajrzałam na lubimyczytac.pl, aby sprawdzić, jaki odbiór ma ta powieść wśród innych jej czytelników. "Kwinkunks" ma identyczny średni wynik jak "Imię róży" - 8,1 (w skali 1-10), jednak oceniło go zaledwie 40 czytelników (powieść Eco ma 15768 ocen).
Podsumuję zatem krótko - bardzo piękna i głęboka nisza.
Dzięki @angatt !
Comments