Trzciniak, bobry i inni. Konkurs Akcja Inspiracja

Wybrałam się dziś na spacer z zadaniem do wykonania. Miałam nazbierać pokrzyw i szybko wrócić, a skończyło się na dwugodzinnym wybyciu z domu, choć najdalszy punkt wycieczki jest oddalony od "bazy" o jakieś 2 kilometry.
Co zatem sprawiło, że szacowane wstępnie 30 minut tak się rozciągnęło? Ogólnie mówiąc przyroda.

Pamiętałam z wcześniejszych wyjść, że małe jeszcze wtedy pokrzywy widziałam wzdłuż polno-leśnej drogi, którą u mnie w domu nazywa się czereśniową, bo jakieś 50 lat temu wysadzona była właśnie czereśniami. Czereśnie nie są drzewami długowiecznymi, więc pozostał po nich ślad tylko w nazwie.
Zatem wyruszyłam właśnie w kierunku tej drogi, ale pierwszy postój miał miejsce zanim jeszcze minęłam ostatnie zabudowania.
Otóż na wierzbie siedział sobie dzięcioł i był tak mocno zajęty wybieraniem smakołyków ze szczelin kory, że wcale nie przejmował się człowiekowatym stojącym pod drzewem i usiłującym zrobić ruchliwemu ptaszęciu zdjęcie. Skakał sobie po korze, przelatywał z konaru na konar, dzięki czemu zaprezentował dokładnie pasek na tyle głowy, szyję, ubarwienie skrzydeł i czerwone podogonie. Zestaw cech wskazuje jednoznacznie na gatunek i płeć - jest to dzięcioł duży (Dendrocopos major), samiec.

Wzdłuż rowu rosło sporo pokrzyw i bez trudu napełniłam pierwszą z przygotowanych toreb i pewnie napełniłabym i drugą, ale miałam ochotę zobaczyć jak tam wiosna na stawie.
Staw (dziś w zasadzie śródleśny, kiedyś wśród pól i łąk) istnieje w tym miejscu od bardzo dawna. Zaznaczony jest na mapie z 1843 roku. W ogóle cechą charakterystyczną okolicy są liczne stawy. Wiele zbudowano aby spiętrzyć wodę do napędzania kół młyńskich, papierni a nawet tartaku, dawniej hodowano w nich również ryby. Są w okolicy także stawy typowo rybne - niektóre jeszcze pocysterskie, płytkie i o bardzo dużej powierzchni, ale to już na terenie Parku Krajobrazowego Dolina Baryczy, kilka kilometrów dalej. W nich do dziś hoduje się karpie.

Staw otaczają niezbyt rozległe trzcinowiska. Na powierzchni widać sporo liści grążeli żółtych, więc na pewno będę tu wracać, żeby sfotografować również kwiaty, kiedy tylko się pojawią.
Przy nieco płytszym końcu stawu, gdzie drzewa rosną bliżej linii wody, znalazłam ślady działalności bobrów. Jest to spora niespodzianka, bo jeszcze w ubiegłym roku nie było ich w tym miejscu. Migrowały w górę Baryczy i Prądni, a teraz rozeszły się również wzdłuż naprawdę małych cieków wodnych. Pościnały sporo cienkich i kilka dość grubych już olch.

Najwięcej czasu zajęło mi dziś polowanie z aparatem na trzciniaka. Na stawie słyszałam trzy - każdy śpiewał w innej części trzcinowisk. Śpiewają (czy też raczej może trzeszczą) samce. Są w tym niesamowite i niezmordowane. Jeżeli przestają śpiewać, wystarczy się poruszyć, zaszeleścić zeszłorocznymi trzcinami, a natychmiast wznowią sygnalizowanie - coś w stylu "Gdzie leziesz! Ja tutaj! Zajęte! Moje!". Samiec, któremu chciałam zrobić zdjęcie śpiewał, przemieszczał się, pokazał mi się nawet dwa razy siadając na króciutkie chwile nieco wyżej na źdźbłach zeszłorocznych trzcin. Ale szybko umykał niżej - w miejsce, z którego on mógł dobrze widzieć mnie, a ja mogłam się tylko domyślać po ruchu trzcin, i po dochodzącym głosie, gdzie przysiadł.

No i w końcu tylko nagrałam głos łobuza, który pokazał że jest waleczny i wspaniały, ale też wie, że nie należy mylić brawury z odwagą i wystawiać się na strzał (choćby tylko migawki).
Głos jest suchy, trzaskliwy i opisać w ludzkiej mowie można go jako powtarzanie sylab kere kere kit kit. Czasem po jednym razie, czasem po dwa lub trzy razy. Ptasie sylaby układają się w charakterystyczne powtarzalne frazy.

Ponieważ z trzciniakiem się nie udało, znalazłam spokojniejszego modela. Ślimak winniczek ((Helix pomatia) - pospolity, duży, jadalny. Akurat przypada odkres, w którym można zbierać winniczki (od 20.04 do 31.05.) o średnicy muszli powyżej 30 mm. Zatem fotografowany elegant kwalifikowałby się do zbioru. Na jego szczęście nie reflektuję. Winniczków jest teraz w okolicy całkiem dużo - mają się dobrze, żyją sobie spokojnie. Pamiętam jednak, że w czasach mojego dzieciństwa w miasteczku działał skup i zbieracze w maju zarabiali na ślimakach.

Gdy już oderwałam się od atrakcji stawu, postanowiłam ruszyć dalej drogą czereśniową, dozbierać jeszcze pokrzyw i sprawdzić jak tam lokalne stanowisko konwalii majowej. Pokrzyw dozbierałam przy drodze na odcinku krzaczasto-polnym, a już wchodząc w zadrzewienie, w którym rosną konwalie wiedziałam, że jest bardzo dobrze, bo zanim zobaczyłam łany konwalii, poczyłam przecudowny zapach.
Konwalie nie kwitną szczególnie obficie. Mniej więcej co piąta (może nawet mniej) wytwarza kwiaty, które w dodatku często kryją się pod liśćmi. Ale pachną zniewalająco. Po prostu stałam i wąchałam.

Gdy udało mi się wyrwać z konwaliowej hipnozy, było już dość późno, bo minęła 19. Ruszyłam więc szybko w drogę powrotną, a po drodze widziałam jeszcze dwie przelatujące kaczki i jedną czaplę.
Tak wyglądał dzisiejszy spacer. Okazało się, że mieszkam 1500 metrów od bobrów. Kto wie, może na którymś spacerze uda mi się zobaczyć tych nowych mieszkańców stawu.